sobota, 17 września 2016

Roz.21 Przyjaźń i miłość - dlaczego zawsze jedno wyklucza drugie?

Luna

No i super! Odkąd pamiętam ja i Lili byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Takimi od serca. Tyle, że to serce coś chyba popsuło. 
No cóż. Tak czy siak w końcu jakoś by się dowiedziała. 
- Mogłem z nią pogadać. Albo chociażby uprzedzić. Albo w ogóle nigdzie z tobą nie wychodzić. - patrzyłam na drepczącego w kółko Lego.
- Przepraszam, czy ty sugerujesz, że to wszystko moja wina?! - wybuchnęłam i odwróciłam gniewny wzrok.
- Tak! To znaczy, nie! To znaczy... No... Gdybym dzisiaj z tobą nie wyszedł to nigdy by się nie wydarzyło. - powiedział, nie patrząc na mnie. 
- Że co?! - poczułam przypływ wściekłości. - Czyli to wszystko przeze mnie?! To ty chciałeś mi zrobić niespodziankę!
Stanął nagle w miejscu i podszedł do mnie z najeżoną sierścią. Nie wstałam jednak z miejsca tylko wpatrywałam się twardo w jego pełne gniewu oczy.
- Czyli, że niby ja zawiniłem?! - syknął wściekle. Wytrzymałam przeszywające mnie spojrzenie i odwróciłam się od niego, waląc go końcówką ogona w pyszczek. 
Prychnął oburzony i zawołał za mną:
- A ty niby dokąd?!
- Gdziekolwiek, byleby jak najdalej od głupich chłopaków! Skoro tak kochasz Lili, to może idź sobie do niej!!! - wrzasnęłam z furią i usłyszałam w odpowiedzi pełen złości ryk.
- Kretyn! - prychnęłam pod nosem i zaczęłam biec co sił w łapach, byleby pozbyć się z siebie furii.
Chłopaki to idioci! Po co mi to było? Zawsze kiedy byłam lwiątkiem marzyłam o wielkiej miłości, a teraz miałam ochotę przejechać pazurami po pysku Lego.
- Wredny, tępy, głupi... - syczałam pod nosem, ale w pewnym momencie urwałam, bo usłyszałam pojedynczy trzask gałązek gdzieś w pobliżu. Odruchowo przypadłam do ziemi i wskoczyłam za pobliskie drzewo, wyglądając ostrożnie zza szerokiego pnia. Przez chwilę czekałam w ciszy aż w końcu dostrzegłam drobną sylwetkę Lili wyłaniającą się zza zakrętu ścieżki.
Przez moment wahałam się, czy aby nie zmyć się jak najszybciej z miejsca, ale... Szczerze mówiąc czułam się jakbym miała łapy z kamienia. Nie potrafiłam się nawet poruszyć, a Lili zbliżała się z każdą sekundą. Wlepiałam w nią wzrok, uważnie jej się przyglądając.
I muszę powiedzieć, że w pewnej chwili poczułam się jak... Kretynka. Dokładnie! Jak największa kretynka.
Żal ścisnął moje serce, gdy lwica przechodziła dosłownie parę centymetrów obok mnie, nawet nie wyczuwając mojej obecności. Wzrok miała jakiś taki nieobecny, łapy jak z cienkich patyczków, które w każdej chwili miałyby się pod nią załamać. a jej ogon ciągnął się za nią po nasiąkniętej wodą ściółce.
Oderwałam od niej wzrok, dopiero kiedy znikła za kolejnym zakrętem. Głupio się poczułam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka ta miłość jest bezsensowna. Przez tego głąba obie mogłyśmy na zawsze utracić naszą odwieczną, wspólną więź, którą przez tyle lat umacniałyśmy. Zawsze wołali za nami: ,,Nierozłączki!'', albo: ,,Wasza przyjaźń naprawdę nigdy nie zginie.''.
I ja na serio chciałam ją stracić? Moją kochaną, najdroższą Lili? Która była przy mnie w każdym momencie mojego życia. Która razem ze mną śmiała się, płakała. Która nigdy mnie nie opuściła... A ja już chciałam.
Zwiesiłam uszy i wbiłam zawstydzony wzrok w łapy.
- Oj, ty głupia kretynko. No to co? Lecimy za nią. - mruknęłam sama do siebie i pognałam, zachowując pewien dystans od celu, świeżym tropem Lili.
Minęłam strumień, łączkę i w końcu, kiedy mrok zapadł dokoła, dotarłam do, naprawdę cudnego, miejsca. Znajdował się tu średnich rozmiarów wodospad i krystalicznie czyste jezioro pod nim, w którym odbijała się tarcza księżyca.
Nagle usłyszałam głośny plusk wody i natychmiast skoczyłam w pobliskie krzaki. Bez trudu dostrzegłam kremowe futro Lili, znikające pod taflą wody. Przez parę minut nie wynurzała się i to mnie trochę przeraziło. Niepewnie wyłoniłam się z kryjówki i powoli zbliżyłam się do brzegu jeziora. Wiedziałam, że już tutaj głębokość osiąga co najmniej 3m wgłąb, więc ostrożnie wyciągnęłam jak najdalej się dało do przodu szyję i usiłowałam dojrzeć coś pod ciekłą granicą. Niestety za dnia może i byłoby to możliwe, ale w nocy już nie za bardzo, mimo że i tak jest nadzwyczaj jasno.
Przerażona poczułam przyspieszone bicie serca. A co jeśli coś jej się stało? A właściwie, od kiedy ona w ogóle umie pływać?!
- Lili! - krzyknęłam. Odpowiedziała mi cisza. Jeszcze bardziej nachyliłam się nad wodą i niespodziewanie coś lub ktoś wyskoczył dynamicznie z głębi jeziora tuż pode mną, chwycił mnie za kark i pociągnął za sobą w błękitną przestrzeń.
Przekoziołkowałam do jeziora i automatycznie otworzyłam pod wodą oczy, w poszukiwaniu sprawcy. Przede mną unosiła się Lili z gniewną, ale zarazem rozbawioną miną. Patrzyłam się przez chwilę na nią jak ogłupiała aż w końcu podpłynęła do mnie, odepchnęła mnie z całej siły (chyba złośliwie) łapą i wyskoczyła zgrabnie na powierzchnię.
Zdezorientowana zaczęłam machać łapami, żeby również wydostać się już z wody i po chwili ujrzałam końcówkę ogona znikającą z linii brzegu.
- Lili, czekaj! - zawołałam, plując wodą. Otrzepałam się pospiesznie i szybko ją dogoniłam. - Czekaj!
Usiadła spokojnie i zaczęła myć sobie łapę, jakby mnie ignorując.
Teraz albo nigdy - pomyślałam i wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby się nieco uspokoić.
Nie lubię przepraszać. Zawsze z trudem mi to wychodzi, ale chyba tym razem muszę się postarać. Nie chcę jej stracić. Chłopak się znudzi, złamie ci serce i ''asta la vista'' kochana. Za to prawdziwa przyjaciółka zdarza się raz na tysiąc fałszywych i nie warto jest zamieniać ją na takiego kretyna.
- Lili... - zaczęłam, sadowiąc się naprzeciw niej. - Ja... Nie chcę, żeby jacyś chłopcy decydowali o naszej przyjaźni. Nie chcę, żeby przez Lego nasza przyjaźń runęła. Ja... ja... - głos zaczął mi się łamać, bo ona wciąż nie raczyła nawet na mnie spojrzeć. To zabolało. Po chwili mówiłam już bardziej zrozpaczonym tonem. Nie potrafiłam tego pohamować. - Tak wiem, jestem kretynką. Debilką, kretynką. Ale dlaczego akurat przez chłopaka mamy kończyć naszą znajomość? Jeśli chcesz to ja... ja... ja z nim zerwę. - przełknęłam z trudem ślinę, bo już poczułam ostry ścisk w gardle. - Ja... przepraszam.
I rozpłakałam się. Jak ostatni mazgaj, Nie cierpię mieć świadomość, że ktoś widzi jak płaczę. Jednak tym razem nie umiałam się powstrzymać. Całe życie z nią przeżyłam. No może oprócz tych kilku lat. Ale teraz, kiedy wreszcie byłyśmy razem... Ja zrobiłabym wszystko, żeby tylko znów mieć miejsce w jej sercu.
Zamknęłam oczy i zwiesiłam zrezygnowana głowę. Nie chciała mnie znać. A przynajmniej udawała, że mnie już nie zna.
Ale w pewnej chwili poczułam, że ktoś mnie przytulił. Ciepło zaczęło powoli na nowo ogrzewać moje serce.



- Wiesz, moja kochana kretynko, ja ci już chyba wybaczyłam. - szepnęła mi do ucha, kojącym tonem.- Mnie, jak się okazuje, kocha ktoś zupełnie inny, więc chyba nie mam się już o co obrażać. Z resztą... - odsunęła się i podniosła mi łapą głowę. Zobaczyłam jej uśmiechnięty delikatnie pyszczek i z wolna przestałam płakać. Łzy zastąpił stopniowo uśmiech szczęścia. - Chyba nie widziałam jak dobrą byłaś dla mnie przyjaciółką. Luna, czy... czy tobie podobał się Lego? No wiesz, kiedy byłyśmy małe, - spytała niepewnie, z zapeszoną miną.
Zarumieniłam się strasznie. Skąd to wiedziała? Zgadła, domyśliła się? A może Viki jej dawniej wypaplała?
Unikałam przez chwilę zażenowana jej wzroku i w końcu wymamrotałam:
- No..no tak.
- Więc w takim razie, ja też przepraszam. - powiedziała, ponownie mnie przytulając.
- Za co? - spytałam zdziwiona, choć tak naprawdę troszeczkę bym chciała usłyszeć przeprosiny za wszystkie dni tego ich głupiego randkowania.
- Za to, że byłam taka ślepa. - zaśmiała się.
Jak dobrze było usłyszeć wreszcie jej śmiech. Po tylu latach. I od razu przypomniało mi się dzieciństwo. Nasze najlepsze wybryki. Głupawka całymi dniami... Wiele bym dała, żeby cofnąć się jeszcze do tamtych czasów, ale niestety, niektóre rzeczy pozostaną jedynie w naszej pamięci. Tak samo mam nadzieję kłótnie między mną a Lili.
- Kocham cię, wiesz? Jesteś jedyną tak wspaniałą przyjaciółką. I błagam, nie kłóćmy się już więcej z powodu głupich chłopców, okey? - powiedziałam, a z mojego gardła wyrwało się ciche mruczenie.


Lego

- Czasem mam wrażenie, że kompletnie nie rozumiem dziewczyn, - burknąłem do siedzącego na moim grzbiecie Kiru.
- Widzisz, mam to samo. - zaskrzeczał. - Myślisz, że już je skumałeś, a one tak czy siak jeszcze nie raz cię zaskoczą.
- Dokładnie. - mruknąłem pod nosem. Wzrok miałem wbity w przemieszczającą się pod moimi łapami ściółkę. Tak naprawdę tylko na wpół słuchałem co do mnie mówił Kufikuri. Raczej bardziej obchodziła mnie moja pierwsza kłótnia z Luną.
Przecież zawsze doskonale się rozumieliśmy. Nie było powodów do kłótni, za nim zostaliśmy parą. A tu nagle takie spięcie. Sam nie wiem... Może to jakiś znak? Może to po prostu nie ma sensu...?
Co ja bredzę?! Przecież ją kocham i tego nic nie zmieni, ale teraz raczej nie miałbym ochoty ponownie ją spotkać.
- Halo, słuchasz mnie w ogóle?! - wyrwał mnie z zamyślenia głos Kufikuriego.
- Tak, tak. - wybełkotałem pospiesznie i dodałem zapobiegawczo: - mógłbyś powtórzyć?
W odpowiedzi ptak napuszył się i odkręcił grzbietem do mojej głowy.
- Dobra, jak chcesz to się obrażaj jak mały, rozpieszczony pisklak, ale w takim razie wypad z moich pleców! - fuknąłem i usiłowałem strząchnąć go z siebie, ale wczepił się mocno pazurami w moją skórę i przez to ledwo powstrzymałem się od skulenia pod wpływem ostrego bólu. Po krótkim namyśle przestałem wierzgać, pytając jak najspokojniejszym tonem:
- Gadać nie chcesz, zleźć nie chcesz, więc co tu jeszcze robisz?
W środku czułem wściekłość, którą naprawdę chciałem na kimś wyładować, ale starałem się powstrzymać.
- Nie mam zamiaru zostawić cię tu samego. Jeszcze zrobisz jakieś głupstwo, głąbie. - powiedział w końcu.
- Niby skąd takie podejrzenia? - burknąłem.
- Bo znam cię nie od dzisiaj.
- Ale i tak za krótko. - pokwitowałem zdenerwowany i podskoczyłem wysoko w powietrze, zrzucając zaskoczoną papugę ze swoich pleców.
Usłyszałem jedynie z zadowoleniem głośny skrzek i odgłos szybkiego łopotania skrzydeł.
- Dobra! Taki jesteś?! To sobie idź dokąd tylko chcesz, ale jak coś ci się stanie, nie licz na moją pomoc. - usłyszałem jego pełen oburzenia głos i po chwili już go nie było.
Odetchnąłem z ulgą. Wreszcie cisza i spokój, chociaż w pewnym sensie już po paru minutach zapragnąłem, by Kiru znów zaszczycił mnie swoją nieznośną obecnością. Nie miałem pojęcia czym zająć myśli, więc odwieczne tematy automatycznie same wciskały się uporczywie na miejsce miłych myśli i dosyć szybko z nimi wygrywały. W głowie zaczynał rysować się krajobraz sawanny. Przed oczami pogodna twarz matki. Roześmiana, kochająca i troskliwa... A przynajmniej taką ją zapamiętałem. Ale szybko jej pyszczek zmienił kontury, wygląd i przybrał postać surowej miny ojca. Zawsze liczyła się tylko władza. Władza, władza, władza... A kiedy syn? Ech... Gdyby mama żyła... Może niektóre sprawy potoczyłyby się inaczej. Ale nie da się cofnąć czasu i to chyba zawsze najbardziej boli. A już próba zabicia mnie przez jedyną bliską mi osobę, to było jak ostry kołek wbity prosto w serce. Jestem już dorosły. Nie mam wciąż czterech lat, a mimo to wciąż czuję ból, tę samą urazę do własnego ojca, której już nic nie naprawi. Czasami zastanawiam się co by się stało gdybyśmy się jeszcze kiedyś spotkali. Czy rzuciłby się na mnie z pazurami, czy raczej to ja pierwszy bym to zrobił? Nie wiem, ale jeśli już to wolałbym tę pierwszą opcję, dlatego że nie chciałbym być taki jak on.
Przemierzałem tak wyspę krok po kroku aż w końcu dotarłem do jej końca. Musiałem naprawdę długo iść skoro udało mi się dotrzeć aż tutaj.
Podszedłem powoli do brzegu. Łapy z każdym krokiem zanurzały się głęboko w miękkim, mokrym piasku, a następnie wyrzucały fontanny złocistego pyłu w powietrze. Po chwili piach zaczął niknąć pod powierzchnią wody, przeobrażając się raczej w błoto. Woda tu była równie zimna co wgłębi wyspy. Dzięki temu dawała miłe orzeźwienie i pozwalała pozbyć się z siebie nadmiaru złości, więc bez wahania zanurzyłem się w niej aż po grzbiet. Westchnąłem z zadowolenia i zacząłem z wolna przebierać łapami, pokonując opór wody i płynąc coraz dalej od lądu. Zamknąłem oczy i położyłem się wygodnie na błękitnej tafli. Chłodny dreszcz co chwila przeszywał przyjemnie moje futro. Nade mną jaskrawe niebo, po łapami chłodna woda, a później nagrzany głaz na wyspie. I tak całymi dniami.
Inny lew zapewne zazdrościłby mi takiego życia, ale ja mam już serdecznie dosyć! Chciałbym móc zmyć się wreszcie z tej głupiej wyspy. Wrócić do domu, do przyjaciół...
- Chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć znajomą Lwią Skałę. - szepnąłem sam do siebie i w pewnym momencie poczułem mocne uderzenie w głowę. Natychmiast ustawiłem się w pozycji pionowej i rozejrzałem bacznie dokoła, rozcierając jedną łapą obolałe miejsce.
Szybko i z niemałym zaskoczeniem dostrzegłem sporych wielkości pień drzewa, unoszący się na wodzie. Ale nie to mnie zdziwiło. Spowodował to fakt, że na nim leżała (a raczej prawie już osunęła się do wody) młoda lwica. Jej futro było ostro czerwone, prawie jak mieniący się ogień. Zdawała mi się skądś znajoma, ale niby skąd? I jak się tu znalazła? Po jej stanie można było wywnioskować, że podobną drogą co my. Ale czy to możliwe...? Czy to możliwe, że też pochodzi z Lwiej Ziemi? Czy to możliwe, że kiedyś się znaliśmy?
Nie miałem pojęcia co robić. Wlepiałem tylko zdumiony i ciekawski wzrok w jej pyszczek. Nagle jej oczy otworzyły się, ukazując błyszczące zielenią szparki. Nie przestraszyła się na mój widok. Raczej patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, który w każdej chwili miałby zgasnąć z wyczerpania.
- Pomóż mi... - wychrypiała ledwo słyszalnym głosem i przymknęła opuchnięte powieki.
Nie zastanawiając się od razu zbliżyłem się do lwicy, ustawiłem obok niej i zacząłem pchać przednimi łapami pień, tylnymi wiosłując w kierunku brzegu. Z trudem dotarłem do piaszczystego lądu, ująłem delikatnie zębami skórę na karku lwicy i wyciągnąłem ją z wody na bardziej suche miejsce. Z ulgą dostrzegłem, że jej klatka piersiowa, zaczyna coraz spokojniej i regularniej unosić się i opadać. Ale oprócz tego zauważyłem sporych wielkości brzuch.
,,Będzie mieć młode." - oceniłem w myślach i ponownie przyjrzałem się pyszczku lwicy.
- Nie martw się, Lego. Może i jestem w niezbyt dobrym stanie, ale maluchom nie powinno to zaszkodzić. - odezwała się, ledwo unosząc głowę w moim kierunku. Zesztywniałem z ogłupienia i wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Skąd ty...
- Znasz moje imię? Nie mów, że masz taką krótką pamięć. - sapnęła, śmiejąc się ochryple.
Wytężyłem umysł i starałem się sobie coś przypomnieć.
- Jakaś podpowiedź? - mruknąłem zmieszany.
- Ciekawa jestem czy zdołasz wymienić wszystkich swoich przyjaciół z dzieciństwa. - odpowiedziała krótko.
Obrzuciłem ją głupawym spojrzeniem, ale postanowiłem podjąć wyzwanie.
- Tako, Luna Lili... - zacząłem śmiało, ale dalej nie było tak łatwo. - Shani... eee... Koda i... Viki.
Dokończyłem i spojrzałem na nią zwycięskim wzrokiem. Patrzyła na mnie wyczekująco aż w końcu zrozumiałem. Jak mogłem jej od razu nie poznać?!
- Viki? Viki! - wykrzyknąłem rozemocjonowany i obdarzyłem ją błyskawicznie przyjacielskim uściskiem.
- Słabą masz pamięć, księciuniu. - mruknęła rozbawiona.
- Jak mógłbym zapomnieć o lwiczce, o której bez przerwy nawijał mi mój kumpel. - uśmiechnąłem się łagodnie i odsunąłem pospiesznie. - Chwila, znaczy że to jego małe?
- Tak, ale on jeszcze nie ma o nich pojęcia. - powiedziała, spoglądając czule na swój brzuch.
- Gratuluję. - uśmiechnąłem się pod nosem i od razu pomyślałem o Lunie.
Dziwne. Nawet, kiedy jesteśmy skłóceni nie mogę przestać o niej myśleć.
- No nieważne. Będę miała okazję mu powiedzieć, kiedy wrócimy na Lwią Ziemię.
- Jak to "wrócimy"? - spytałem, ledwo opanowując nutkę kpiny w głosie. - I tak w ogóle jakim cudem się tu znalazłaś? I skąd wiedziałaś, że żyję?
Zasypywałem ją milionem pytań, a ona tymczasem tylko patrzyła na mnie z wyrozumiałym uśmiechem.
- Wszystko w swoim czasie, a jak na razie muszę trochę odpocząć, ale gdzieś dalej od wody. Już nigdy więcej nie zamierzam nawet zanurzyć w niej łapy! - wzdrygnęła się z obrzydzeniem i usiłowała wstać. Odruchowo podparłem  ją natychmiast ramieniem i pomogłem iść w kierunku lasu.
- Na pewno dasz radę? - spytałem, zerkając co chwila z troską na jej brzuch.
Zaśmiała się ochryple pod nosem i odparła krótko:
- Przeżyłam walkę z prądem wodnym, skałami i olbrzymim wodospadem. Zwykły spacer raczej mi nie zaszkodzi.

  -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Naprawdę przepraszam za tak długą przerwę. Najpierw po prostu nie miałam weny, a potem zaczęła się szkoła... No wiecie, kartkówki, sprawdziany itp. Ale wreszcie kolejny rozdział napisany :D I mam nadzieję, że się spodobał :) A teraz kilka pytanek:

a) Jak zareagują pozostali na widok starej znajomej?
b) (Jeśli wrócą na Lwią Ziemię) Jak zareaguje Viki na wieść o odejściu Kody?
c) Jak wyobrażacie sobie dzieci Viki? :) Niestety mam już zaplanowany ich wygląd i płeć XD Ale chciałabym przeczytać również wasze pomysły :-)