poniedziałek, 22 maja 2017

Roz.22 Na zawsze

Shani

- Tato, proszę cię! Nie ruszaj się przez chwilę! - Jęknęłam błagalnie, ale i z pretensją, nie mogąc nijak uspokoić wijącego się od piekących okładów ojca. - Przecież to chyba aż tak nie boli!
- Otsun se, ksesnicko! - Wyseplenił nasz nowy szaman i już po sekundzie błyskawicznym ruchem przyłożył do jednej z ran ciętych Harry'ego nowy opatrunek z rozmaitych ziół.
Oczywiście natychmiastowo przewróciłam oczami, gdy po raz kolejny rozległ się przeciągły ryk lwa.
- Jak małe dziecko... - mruknęłam znudzona pod nosem, za to głośniej dodałam: - To ja już może pójdę.
- Tak, tak, księżniczko - przytaknął Daktari, śmigając przed moim nosem ze swoją rozczochraną, bordową grzywą z kąta w kąt. - Twój ojciec potrzebuje teraz ciszy i spokoju.
O ile sam siebie nie ogłuszy tym wyciem, prychnęłam w myślach i skierowałam się z ulgą w kierunku wyjścia.
- Shani! - Zawołał za mną poważnym, choć zbolałym głosem ojciec.
Warknęła wnerwiona pod nosem, przystanęłam i odwracając jedynie pysk w jego stronę z durnowatym uśmieszkiem, odparłam:
- Tak, tatusiu?
- Jutro masz do mnie przyjść. Omówimy dokładniej zbliżającą się ceremonię waszego ślubu.
Westchnęłam krótko i wybiegłam pospiesznie z niewielkiej groty na obrzeżach Lwiej Skały.
Czy on choć jeden raz mógłby powiedzieć mi coś w stylu: ''Pamiętaj, że cię kocham'', a nie: ''Nie zapomnij umyć futra przed snem''?

 ***

- Shani! - Wykrzyknęła radośnie na mój widok karmelowa lwica, plącząc przednie łapy, które usiłowały utrzymać w jednym miejscu przez chociażby minutę dwójkę rozbrykanych lwiątek. - Gdzie byłaś tyle czasu?
- Nie pytaj. - Burknęłam żartobliwie i z trudem uniknęłam poważnej stłuczki z dwoma uciekinierami, odskakując pospiesznie na bok. 
- Kama, Kesho! No błagam! - Jęknęła poirytowana i zmęczona mama i już miała rzucić się w pogoń za młodymi, gdy na ich drodze stanął masywny, złoty lew.

- Tata! – wrzasnęły lwiątka, przedzierając się między naszymi łapami i skacząc z rozbiegu na o wiele wyższego od nich lwa, przewracając go zarazem na twarde podłoże.
Nie przepadam zbytnio za mężem Dżulii. Według mnie jest zbyt wielkim realistą. Mimo, że sama również należę do danej grupy lwów to wolę jednak samców nieco bardziej oddalonych od rzeczywistości.


 To pierwsza moja własna praca w gimpie :) Proszę nie kopiować.

- Dżulia! – krzyknął błagalnie, siłując się z maluchami targającymi go za uszy i grzywę.
Lwica posłała mi wymowne spojrzenie i podbiegła do osobnika, unosząc za kark mniejszą lwiczkę.
- Hej! – pisnęła z przekąsem mała, ale gdy dostrzegła w czyim pysku się znajduje od razu umilkła.
- Nie powinny być z tobą na lekcji polowania? – spytał Viwu, liżąc ją krótko po czole i przytulając czule na powitanie.
Patrzyłam przez chwilę z gorzkim smakiem zazdrości w gardle na tę rozczulającą scenkę. Odwróciłam jednak szybko wzrok, podczas gdy Dżulia odgarniała mu łapą odruchowo kosmyk szatynowych włosów, opadających w nieładzie na oczy i zmniejszających zdecydowanie pole widzenia.
Tym razem zapatrzyłam się na Kamę i Kesho. Kama, zwisająca z matczynego pyska próbowała dosięgnąć pazurkami doskakującego do niej figlarnie Kesho. Dopiero po chwili, gdy Dżulia odstawiła ją na ziemię mogła bez przeszkód rzucić się na brata i zatopić w jego sierści swoje ostre ząbki.
- Mam aktualnie swoją zasłużoną chwilę odpoczynku. – odparła z naciskiem lwica.
Lew tylko pokręcił głową i, zerkając kątem oka na moją osobistość, dodał:
- Ruch to zdrowie. – po czym odkręcił się na pięcie, wołając na roztargnionego Kesho, aby podążył za nim, bo czas na ich codzienną przechadzkę.
- Czasami – zaczęła Dżulia, zbliżając się do mnie. – Jest nieco zbyt poważny. Brak mu też romantyzmu, by pomyśleć o jakimkolwiek podarunku z byle jakiej okazji. Ale trzeba przyznać, że dba o mnie najlepiej jak tylko potrafi. I za to go kocham.
- Jak sobie z tym radzisz? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać od podjęcia bolesnego dla niej tematu o utracie brata. Chyba nie za bardzo zrozumiała co miałam na myśli albo specjalnie udała, że nie skumała pytania.
- Tak przeszkadzają ci realiści? – rzuciła z przekąsem, a zarazem śmiechem, bo doskonale znała moje usposobienie.
Ja jednak nie odpuszczałam i gdy usadowiłyśmy się na jednej z najwyżej położonych skał, a przyjemny dreszczyk ciepła przeszył moje ciało, kontynuowałam:
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
Milczała przez chwilę, wpatrując się jakby w nikłą pustkę przestrzeni, ale w końcu uniosła na mnie swój wzrok i odparła twardo i szorstko:
- To jego życie, jego wybór.
- Dżulia… - zaczęłam, ale gdy dostrzegłam w jej niebieskich źrenicach iskierkę bólu, głęboko skrywanego pod grubą powłoką oschłości i obojętności, zamilkłam. Wbiłam wzrok w swoje łapy, a po chwili zastanowienia przekręciłam się na lewy bok, przymykając lekko powieki i starając się zapomnieć o nie dających chwili wytchnienia sprawach.
- A jak tam z Lego? – usłyszałam po paru minutach już wesoły głos przyjaciółki.
Zagryzłam nerwowo wargę. Już prawie zapadłam w słodką drzemkę bez ciągłej pamięci o naszej dosyć dziwnej relacji, a ta jak na złość musiała rozkopać temat. Chociaż w sumie… Zachowałam się przed chwilą podobnie…
- Ty masz rzeczy, o których nie chcesz gadać, ja mam rzeczy, o których nie chcę gadać, więc lepiej niech tak pozostanie. – ucięłam z nutką zdenerwowania w głosie rozmowę. Chyba to zauważyła, bo na moment zapadła cisza, przerywana odgłosami wygłupów, samotnej teraz, Kamy.
- Niedługo wasz ślub… - mruknęła z mniejszym już zainteresowaniem. – Powinnyśmy o tym gadać.
- Tak samo jak o odejściu Kody, a jednak tego nie robimy. – fuknęłam z irytacją i natychmiast ugryzłam się w język, bo jak zwykle palnęłam jakieś głupstwo. Nigdy nie myślę zanim coś powiem, a dosyć często ranię przez to innych, choć przecież nie zamierzenie.
Po chwili pełnej napięcia usłyszałam jej znudzone westchnienie i  niechętnie wypowiadane słowa:
- Znasz mnie, Shani. Nie lubię o tym gadać. Koda… Traktowałam go raczej bardziej jako swojego synka niż brata, odkąd zostaliśmy porzuceni przez naszych rodziców. – zamilkła na moment, a ja przekręciłam się z niedowierzaniem w jej stronę, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Po raz pierwszy rozmawiała ze mną na temat ich relacji tak otwarcie. – I tak tego nie zrozumiesz… Nigdy nie musiałaś jako małe lwiątko walczyć o choćby ogon myszy do zjedzenia. Nie miałaś młodszego brata potrzebującego stałej opieki, żeby jakimś cudem przetrwał dziecięce lata. A teraz? Teraz masz kochającego chłopaka, królewski stołek na przyszłość. Czego ty jeszcze chcesz od losu? Naprawdę nie widzisz swojego szczęścia? Tak, tęsknię za nim. To chciałaś usłyszeć? Czy mam ci się jeszcze trochę po użalać nad swoim losem?
Jej twarde spojrzenie, wbite w mój zażenowany i na dodatek zaskoczony pysk sprawiło, że zaczerwieniłam się tak bardzo, iż przypominałam czerwonego buraka w okresie dojrzałości.
- Dżulia… Wiesz, że czasem…
- ...gadam głupoty. – dokończyła za mnie nieco ostrym głosem i położyła z powrotem głowę na łapach.
Zacisnęłam zęby i przez następne dwie godziny nie pisnęłam ani słówka. Po prostu czułam, że jak na razie lepiej nie rozpoczynać niezależnie na jaki temat rozmowy. Obie musiałyśmy trochę ochłonąć.
Dopiero po długiej drzemce postanowiłam rozpocząć przyjemniejszy temat:
- Nigdy nie mówisz jak wyglądały twoje zaręczyny.
W odpowiedzi usłyszałam głośne ziewnięcie i marudne burknięcie:
- Ty naprawdę nie potrafisz przemilczeć choćby spokojnego popołudnia.
Prychnęłam rozbawiona pod nosem. Co prawda, to prawda. Jestem gadułą.
Patrzyłam przez chwilę jak Dżulia leniwie się przeciąga, a następnie prostuje zaspana łapy. Przeniosła po chwili na mnie swoje senne spojrzenie i przyglądała mi się przez chwilę, jakby badając czy jestem godna poznania tej tajemnicy.
- Nie za bardzo lubię o tym gadać. – zaczęła się wykręcać.
Nigdy nie rozumiałam dlaczego nikomu o tym nie mówi. Przecież zaręczyny to jedna z najpiękniejszych chwil w naszym życiu. A ona robi z tego ogromną, mroczną tajemnicę.
- Dlaczego tak wstydzisz się o tym mówić? – rzuciłam z pretensją. Po raz kolejny już dzisiaj ją zmuszam do podjęcia jakiegoś tematu.
Spiorunowała mnie wzrokiem, jak gdyby chciała mnie zastraszyć. Żebym już nie naciskała. Jednakże za dobrze mnie znała, żeby nie wiedzieć, że ja nigdy nie odpuszczam.
Westchnęła zrezygnowana i zniżyła swój głos prawie, że do szeptu, jakby bojąc się, że ktoś usłyszy jej największy sekret po raz pierwszy wypowiedziany w słowach.
- Wiesz, bo… My nie do końca się nawet znaliśmy… To znaczy, jako przyjaciele tak, ale… Chodzi mi o to… - zacinała się, zastanawiając się jak składnie to wyjaśnić. W końcu wykrztusiła pospiesznie półgłuchym głosem: - To wszystko stało się przez pomyłkę.
Postawiłam zaskoczona uszy. Nie rozumiałam sensu tego krótkiego zdania. Dopiero po jej dalszych tłumaczeniach wszystko zaczynało układać się w jedną wielką całość;
-  Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. On miał dziewczynę, ja chłopaka. Brzmi niewinnie, prawda? Wszystko się pokomplikowało dopiero, kiedy odnalazłam w bukiecie kwiatów od niego małe, błyszczące pudełeczko. Po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że od zawsze był dla mnie kimś więcej niż tylko kolegą. Skąd miałam wiedzieć, że ten skromny podarunek nie był wcale przeznaczony dla mnie? Ale w sumie gdybym to wiedziała i gdyby Viwu nie pomylił kwiatów nigdy nie pocałowałabym go pod wpływem emocji i nie doznalibyśmy chwili, która na zawsze przesądziła o naszej przyszłości. Wyjaśnił mi swoją pomyłkę dopiero po roku naszego związku, kiedy powiedziałam mu, że będę mieć młode. Zapytasz pewnie jak zareagował? Zdziwisz się, bo nie miał uśmiechu od ucha do ucha. Przeciwnie – nie chciał tych malców i wtedy w złości wyrzucił z siebie swoją od dawna skrywaną tajemnicę. Byliśmy na siebie źli przez długi czas. Rozważał nawet pozostawienie mnie samej ze swoim stadem, ale wszystko uległo zmianie, gdy pojawili się Kama i Kesho. Można powiedzieć, że wydoroślał i stał się naprawdę czułym i może nieco zbyt poważnym ojcem. – Spuściła wzrok na karmelowe łapy, nie odzywając się już więcej.
Ta wiadomość zdecydowanie uderzyła we mnie jak dobrze wymierzony, porządny cios. I to w dodatku z udziałem pazurów. Nigdy bym nie pomyślała, że właśnie tak zaczęła się ich historia. Zawsze wyobrażałam to sobie w nieco inny sposób - lew i lwica na łące wśród gwiezdnego podszytu nieba… Oboje się kochają, oboje od dawna o tym myślą. I chłopak dobrze wie, co za chwilę zrobi. Wie, w co się pakuje. Wie, że chce z nią spędzić resztę życia.
A Viwu? Przecież on miał dziewczynę! Nie wyobrażam sobie jej reakcji, gdy dowiedziała się, że jej znak zaręczyn* dekoruje inny bark! I tak na spontana? Przecież to decyzja na całe życie!
- A-ale… Co..? – wydusiłam, nie mogąc pojąć ich decyzji.
- Dlatego nie lubię o tym mówić. – burknęła, kładąc łeb na łapy i unikając moje wzroku.
Widziałam, że czuje się nieswojo, więc postanowiłam jedynie polizać ją pocieszająco po czole i nie odzywać się przez resztę dnia. Nawet udało mi się nieco zdrzemnąć, ale w snach nawiedzały mnie nieprzyjemne wizje, że może Wedo wcale nie chce naszej bliższej relacji i po prostu boi się mi o tym powiedzieć.
Obudziłam się późnym wieczorem, kiedy wokół rozbrzmiewały odgłosy nocnego życia sawanny. Zauważyłam, że Dżulii od dawna już koło mnie nie ma i dźwignęłam się zaspana na łapy, przeciągając się leniwie. Wciąż jeszcze trawiłam naszą dzisiejszą rozmowę, ale już z mniejszym rozemocjonowaniem. Zeskoczyłam ze śliskiej, skalnej powierzchni i pobiegłam dobrze znaną mi ścieżką przez mrok w kierunku wejścia do jaskini. Przeszłam ostrożnie po skalnej półce i znalazłam się na trasie głównego wejścia do domu. Wspięłam się jeszcze po kilku schodkach i weszłam powoli do naszej obszernej groty, zauważając leżącego bezwładnie w kącie Wedo. Wyglądał jakby od dawna spał twardym snem. Stałam przez moment w miejscu, zastanawiając się co zrobić aż po chwili niepewnie zbliżyłam się szybkim truchtem do masywnej sylwetki lwa.
Odwróciłam na chwilę wzrok, wzdychając ciężko pod nosem i położyłam się nieśmiało obok niego. Spoglądałam na niego kątem przymrużonego oka, oczami wyobraźni widząc małe, brązowe lwiątko, targające za uszy śmiejącego się ojca.
Uśmiechnęłam się odruchowo i przymknęłam powieki, w oczekiwaniu aż sen zabierze mnie do swojej niezwykłej krainy. Dosyć długo nie mogłam zasnąć. Zdawało mi się nawet, że słyszę jak lew przeciąga się leniwie, by po chwili opuścić grotę.
***
- Jesteś już taka dorosła… – usłyszałam jak przez mgłę łagodny głos matki. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to ona, mimo że iskrzące, białe światło przesłaniało zdecydowanie widok.
- Mama…! – wydarł się z mojego gardła na wpół głuchy krzyk. Rzuciłam się w kierunku ciemnej sylwetki, wyróżniającej się na tle jaskrawej poświaty.
Jakże miło było móc wreszcie wtulić się po tylu latach rozłąki w ciepłe futro lwicy. Oczywiście nie łudziłam się, że to rzeczywistość. Ale móc ją widzieć choćby w snach to i tak najcudowniejsza rzecz, która od czasu do czasu mnie spotykała. Ale tylko w nielicznych nocach.
Z mojej krtani odruchowo wyrwało się głośne mruczenie, gdy mama lizała mnie czule po czole.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakuje… - szepnęłam przez drgawki szczęśliwego, a zarazem smutnego płaczu.
- Wiem, kochanie. – odszepnęła, ściskając mnie jak najmocniej. – Ale wiem też, że zawsze byłaś i jesteś silna.
Odsunęła się nieco, błądząc wzrokiem po moim mokrym od łez pyszczku. Jej twarz promieniowała złotym światłem, podobnie jak reszta sylwetki.
- Jak widzę, i tak mnie już nie potrzebujesz. – powiedziała po chwili milczenia, a ja zawiesiłam na niej pytające spojrzenie.
- O co ci chodzi? – odparłam, jakby urażona jej zarzutem.
Uśmiechnęła się jedynie tajemniczo i  odrzekła z troską, a zarazem dumą w głosie:
- Przekaż mu, że powierzam mu w opiekę swój najcenniejszy skarb.
I tyle. Znów obudziłam się z tak pięknej fikcji. Zawsze tak jest. Zawsze pamiętam jej czuły dotyk przez zaledwie parę godzin, by potem musieć znowu czekać aż raczy mnie odwiedzić za następne kilka miesięcy.
W każdym razie, ostre promienie słońca, wpadającego przez obszerne wejście do środka pomieszczenia, przywracały mnie z każdą chwilą coraz bardziej do teraźniejszości. A zwłaszcza coś jaskrawego, obok lewej łapy. Spojrzałam odruchowo w dane miejsce i zauważyłam gładką, połyskującą, kwadratową powierzchnię. O mały włos nie zakrztusiłam się własną śliną, gdy przeczytałam napis na małej karteczce, dołączonej do pudełeczka: ,,Wyjdź za mnie <3’’
Raczej nie da się powiedzieć, że byłam niezwykle szczęśliwa albo tryskałam radością. Bo czułam się jakbym miała zaraz eksplodować od natłoku emocji. Serce waliło mi jak młotem, a na pyszczek wstąpił rumieniec. Chyba już rozumiem znaczenie słów matki. Ale skąd o tym wiedziała? Myślę, że to po prostu dowód na to, że zawsze przy mnie jest, nawet jeżeli jej nie widzę. I, jak się okazuje, nie tylko przy mnie.
Nie mogłam zapanować nad głupawym uśmiechem, malującym się na moich ustach. Nie zwracając uwagi na gapiące się na mnie lwice i lwiątka, schwyciłam w zęby podarunek, wprost wyskoczyłam z groty i wybiegłam na sam koniec skały, wypatrując białej sylwetki. Szybko ją dostrzegłam. Wedo stał na wysuniętej nad taflą niewielkiego jeziora skale i chłeptał spokojnie wodę. Rzuciłam się bez chwili zastanowienia w tym kierunku, gnając przez pokryte złotą trawą niziny. Lekki wietrzyk delikatnie muskał moją sierść , a motylki w brzuchu nakręcały poczucie nieograniczonego szczęścia.
- Wedo! – wrzasnęłam, rzucając w biegu pudełko na bezpieczny grunt i skacząc na zaskoczonego, a nawet nieco przerażonego lwa, przewracając nas tym samym do zimnego jeziorka. Wynurzyłam się roześmiana na powierzchnię, szukając wzrokiem czarnej grzywy.
Lew po chwili również ukazał się na powierzchni i spojrzał na mnie zdezorientowany, plując z niesmakiem mulistą cieczą. Chyba pod wpływem szoku dopiero po chwili zrozumiał o co mi chodzi. Błądziliśmy przez parę sekund wzrokiem po naszych mokrych twarzach. Wyglądał tak zabawnie, że nie mogłam powstrzymać się od kolejnego głośnego chichotu.
- To miało znaczyć ''tak''? - odpowiedział z uśmiechem.
- To? Nie - powiedziałam, zarzucając mu łapy na szyję i wpijając się z przyjemnością w jego usta. Po sekundzie dodałam : - TO oznaczało ''tak''.
Wedo przymrużył lekko oczy, głaszcząc delikatnie łapą moje czoło.
- Dżulia - westchnął, nie odrywając wzroku swoich orzechowych źrenic od moich oczu. - Kocham cię, choć dotąd myślałem, że nie dowiem się jakie to uczucie. Jako jedyna byłaś dla mnie wsparciem, gdy najbardziej tego potrzebowałem. I to właśnie z tobą chcę spędzić resztę swojego życia.
Wtuliłam się rozczulona w jego klatkę piersiową i po chwili znów się całowaliśmy, tyle że już na suchej powierzchni.
- Shani - zamruczał Wedo między pocałunkami.
- Yhm...? - Odmruknęłam.
- Chyba jednak po coś dałem ci to pudełko. - Zaśmiał się krótko, drocząc się ze mną przez moment poprzez niedawanie dostępu do swoich ust.
- Oj, no dobra. - Sapnęłam, skacząc pospiesznie na łapy i waląc go lekko ogonem po pysku, na co zachichotał cicho.
Podeszłam do prezentu, który na szczęście w dalszym ciągu czekał na piaszczystej ziemi i podniosłam go ostrożnie, wracając z nim do partnera.
- Ty zaczniesz czy ja? - Spytał, podnosząc się do pozycji siedzącej naprzeciw mnie.
- Oboje to zaczniemy. - Odpowiedziałam po chwili namysłu i otworzyłam mały pojemnik. Jego wnętrze ukrywało białą, płynną maź.
Wpatrywałam się w to niepewnie, ale po minucie zamoczyłam w niej jeden z pazurów i zaczekałam aż Wedo wykona podobną czynność.
- Gotowa? - Spytał, wpatrując się w moje źrenice.
- Gotowa. - Odrzekłam z bezgraniczną ufnością w głosie i zatopiłam pazur z iskrzącą substancją w jego prawym barku, rysując na nim bliznę w kształcie księżyca. On zaś na moim lewym barku narysował znak słońca.
W zasadzie, nawet nie bolało, a już po paru minutach, gdy krew zmieszała się z białą mazią na naszych ciałach pozostały jaskrawe znaki zamiast krwawiących ran.
- Na zawsze? - Dodał z powagą Wedo, kiedy podziwialiśmy symbole naszej wspólnej przyszłości.
- Na zawsze. - Szepnęłam, skacząc na niego niespodziewanie i przygniatając go łapami do ziemi. Roześmiałam się głośno na wyraz jego pyszczka. - Ale pamiętaj, że ja tu rządzę.
- Nie mam nic przeciwko. - Mruknął tajemniczo i z zaskoczenia zmienił nasze pozycje i teraz to ja leżałam przygwożdżona jego łapami.
Wymieniliśmy ze sobą zadziorne uśmiechy i potarliśmy się z przyjemnością pyskami.

*Znak zaręczyn - powyżej opisałam sposób w jaki para narzeczonych go urzeczywistnia. Samica zawsze nosi go na lewym barku w postaci Słońca, a samiec na prawym w postaci Księżyca. Dzięki niemu wszyscy bez trudu mogą rozpoznać młodą parę. Znak ten znika dopiero po ceremonii ślubu, gdy nowożeńców łączy ze sobą nierozerwalna przysięga.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaawno mnie nie było. Wiem. Tym razem wymówki nie mam XD Przepraszam wszystkich. Kompletny brak weny. Czuję się podle. Tak czy siak mogę jedynie błagać was o litościwe przebaczenie.
A teraz pytania:
a) Jak myślicie? Czy Wedo byłby odpowiedzialnym ojcem? (Tak, wiem, od czapy xD),
b) Co sądzicie o moim arcie?
c) Czy według was Wedo i Shani powinni być ze sobą?

To tyle. Baj, do zobaczenia wkrótce, mam przynajmniej taką nadzieję i jeszcze raz przepraszam.

6 komentarzy:

  1. Hura. Tyle czekałam i się doczekałam :-)
    a) byłby odpowiedzialnym ojcem
    b) super ;-)
    c) oczywiście, że tak.

    Pozdrawiam i życzę przypływu weny.

    Pozdrawiam raz jeszcze. Ogromne dzięki za rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział i oczywiście czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tyle czekałam, tyle czekałam, aż się wreszcie doczekałam xd Rozdział bardzo fajny. Zazdroszczę talentu do rysowania na komputerze, a zwłaszcza w gimpie c; Mi wychodzą tam same bazgroły xd Polubiłam Vivu, właściwie sama nie wiem czemu xd
    a)Tak, mam nadzieję, że wkrótce nim zostanie ^^
    b)Jak wcześniej wspominałam-cudowny <3
    c)Nie mam o tym zbyt zdania. Chociaż pasują do siebie, więc czemu nie c;

    Pozdrawiam ^^
    Ps. Zapraszam do siebie:
    teo-i-asma.blogspot.com
    the-lion-king-nieznane-czasy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy rozdział, naprawdę mi się podobał. Masz dość lekki styl pisania i miło się czyta opowiadania.
    Teraz odpowiem na pytania:
    a) Wydaje mi sie, że tak.
    b) Nie zły.
    c) Chyba tak. Przynajmniej tak mi się wydaje.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny.

    Ps.Serdecznie zapraszam:
    https://sekretylwiejziemi.blogspot.com/?m=1
    Pojawił się już 5 rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, jestem tu nowa wpadłam na ten blog całkowicie przypadkiem i bardzo mi się podoba!Z pewnością zostanę tu na dłużej.
    Jeśli chcesz to możesz wpaść tez na mój blog- http://krol-lew-4-moja-wlasna-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurcze, minęło już tyle lat, a ja dalej z nostalgią lubię tu powracać <3

    OdpowiedzUsuń