poniedziałek, 22 maja 2017

Roz.22 Na zawsze

Shani

- Tato, proszę cię! Nie ruszaj się przez chwilę! - Jęknęłam błagalnie, ale i z pretensją, nie mogąc nijak uspokoić wijącego się od piekących okładów ojca. - Przecież to chyba aż tak nie boli!
- Otsun se, ksesnicko! - Wyseplenił nasz nowy szaman i już po sekundzie błyskawicznym ruchem przyłożył do jednej z ran ciętych Harry'ego nowy opatrunek z rozmaitych ziół.
Oczywiście natychmiastowo przewróciłam oczami, gdy po raz kolejny rozległ się przeciągły ryk lwa.
- Jak małe dziecko... - mruknęłam znudzona pod nosem, za to głośniej dodałam: - To ja już może pójdę.
- Tak, tak, księżniczko - przytaknął Daktari, śmigając przed moim nosem ze swoją rozczochraną, bordową grzywą z kąta w kąt. - Twój ojciec potrzebuje teraz ciszy i spokoju.
O ile sam siebie nie ogłuszy tym wyciem, prychnęłam w myślach i skierowałam się z ulgą w kierunku wyjścia.
- Shani! - Zawołał za mną poważnym, choć zbolałym głosem ojciec.
Warknęła wnerwiona pod nosem, przystanęłam i odwracając jedynie pysk w jego stronę z durnowatym uśmieszkiem, odparłam:
- Tak, tatusiu?
- Jutro masz do mnie przyjść. Omówimy dokładniej zbliżającą się ceremonię waszego ślubu.
Westchnęłam krótko i wybiegłam pospiesznie z niewielkiej groty na obrzeżach Lwiej Skały.
Czy on choć jeden raz mógłby powiedzieć mi coś w stylu: ''Pamiętaj, że cię kocham'', a nie: ''Nie zapomnij umyć futra przed snem''?

 ***

- Shani! - Wykrzyknęła radośnie na mój widok karmelowa lwica, plącząc przednie łapy, które usiłowały utrzymać w jednym miejscu przez chociażby minutę dwójkę rozbrykanych lwiątek. - Gdzie byłaś tyle czasu?
- Nie pytaj. - Burknęłam żartobliwie i z trudem uniknęłam poważnej stłuczki z dwoma uciekinierami, odskakując pospiesznie na bok. 
- Kama, Kesho! No błagam! - Jęknęła poirytowana i zmęczona mama i już miała rzucić się w pogoń za młodymi, gdy na ich drodze stanął masywny, złoty lew.

- Tata! – wrzasnęły lwiątka, przedzierając się między naszymi łapami i skacząc z rozbiegu na o wiele wyższego od nich lwa, przewracając go zarazem na twarde podłoże.
Nie przepadam zbytnio za mężem Dżulii. Według mnie jest zbyt wielkim realistą. Mimo, że sama również należę do danej grupy lwów to wolę jednak samców nieco bardziej oddalonych od rzeczywistości.


 To pierwsza moja własna praca w gimpie :) Proszę nie kopiować.

- Dżulia! – krzyknął błagalnie, siłując się z maluchami targającymi go za uszy i grzywę.
Lwica posłała mi wymowne spojrzenie i podbiegła do osobnika, unosząc za kark mniejszą lwiczkę.
- Hej! – pisnęła z przekąsem mała, ale gdy dostrzegła w czyim pysku się znajduje od razu umilkła.
- Nie powinny być z tobą na lekcji polowania? – spytał Viwu, liżąc ją krótko po czole i przytulając czule na powitanie.
Patrzyłam przez chwilę z gorzkim smakiem zazdrości w gardle na tę rozczulającą scenkę. Odwróciłam jednak szybko wzrok, podczas gdy Dżulia odgarniała mu łapą odruchowo kosmyk szatynowych włosów, opadających w nieładzie na oczy i zmniejszających zdecydowanie pole widzenia.
Tym razem zapatrzyłam się na Kamę i Kesho. Kama, zwisająca z matczynego pyska próbowała dosięgnąć pazurkami doskakującego do niej figlarnie Kesho. Dopiero po chwili, gdy Dżulia odstawiła ją na ziemię mogła bez przeszkód rzucić się na brata i zatopić w jego sierści swoje ostre ząbki.
- Mam aktualnie swoją zasłużoną chwilę odpoczynku. – odparła z naciskiem lwica.
Lew tylko pokręcił głową i, zerkając kątem oka na moją osobistość, dodał:
- Ruch to zdrowie. – po czym odkręcił się na pięcie, wołając na roztargnionego Kesho, aby podążył za nim, bo czas na ich codzienną przechadzkę.
- Czasami – zaczęła Dżulia, zbliżając się do mnie. – Jest nieco zbyt poważny. Brak mu też romantyzmu, by pomyśleć o jakimkolwiek podarunku z byle jakiej okazji. Ale trzeba przyznać, że dba o mnie najlepiej jak tylko potrafi. I za to go kocham.
- Jak sobie z tym radzisz? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać od podjęcia bolesnego dla niej tematu o utracie brata. Chyba nie za bardzo zrozumiała co miałam na myśli albo specjalnie udała, że nie skumała pytania.
- Tak przeszkadzają ci realiści? – rzuciła z przekąsem, a zarazem śmiechem, bo doskonale znała moje usposobienie.
Ja jednak nie odpuszczałam i gdy usadowiłyśmy się na jednej z najwyżej położonych skał, a przyjemny dreszczyk ciepła przeszył moje ciało, kontynuowałam:
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi.
Milczała przez chwilę, wpatrując się jakby w nikłą pustkę przestrzeni, ale w końcu uniosła na mnie swój wzrok i odparła twardo i szorstko:
- To jego życie, jego wybór.
- Dżulia… - zaczęłam, ale gdy dostrzegłam w jej niebieskich źrenicach iskierkę bólu, głęboko skrywanego pod grubą powłoką oschłości i obojętności, zamilkłam. Wbiłam wzrok w swoje łapy, a po chwili zastanowienia przekręciłam się na lewy bok, przymykając lekko powieki i starając się zapomnieć o nie dających chwili wytchnienia sprawach.
- A jak tam z Lego? – usłyszałam po paru minutach już wesoły głos przyjaciółki.
Zagryzłam nerwowo wargę. Już prawie zapadłam w słodką drzemkę bez ciągłej pamięci o naszej dosyć dziwnej relacji, a ta jak na złość musiała rozkopać temat. Chociaż w sumie… Zachowałam się przed chwilą podobnie…
- Ty masz rzeczy, o których nie chcesz gadać, ja mam rzeczy, o których nie chcę gadać, więc lepiej niech tak pozostanie. – ucięłam z nutką zdenerwowania w głosie rozmowę. Chyba to zauważyła, bo na moment zapadła cisza, przerywana odgłosami wygłupów, samotnej teraz, Kamy.
- Niedługo wasz ślub… - mruknęła z mniejszym już zainteresowaniem. – Powinnyśmy o tym gadać.
- Tak samo jak o odejściu Kody, a jednak tego nie robimy. – fuknęłam z irytacją i natychmiast ugryzłam się w język, bo jak zwykle palnęłam jakieś głupstwo. Nigdy nie myślę zanim coś powiem, a dosyć często ranię przez to innych, choć przecież nie zamierzenie.
Po chwili pełnej napięcia usłyszałam jej znudzone westchnienie i  niechętnie wypowiadane słowa:
- Znasz mnie, Shani. Nie lubię o tym gadać. Koda… Traktowałam go raczej bardziej jako swojego synka niż brata, odkąd zostaliśmy porzuceni przez naszych rodziców. – zamilkła na moment, a ja przekręciłam się z niedowierzaniem w jej stronę, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Po raz pierwszy rozmawiała ze mną na temat ich relacji tak otwarcie. – I tak tego nie zrozumiesz… Nigdy nie musiałaś jako małe lwiątko walczyć o choćby ogon myszy do zjedzenia. Nie miałaś młodszego brata potrzebującego stałej opieki, żeby jakimś cudem przetrwał dziecięce lata. A teraz? Teraz masz kochającego chłopaka, królewski stołek na przyszłość. Czego ty jeszcze chcesz od losu? Naprawdę nie widzisz swojego szczęścia? Tak, tęsknię za nim. To chciałaś usłyszeć? Czy mam ci się jeszcze trochę po użalać nad swoim losem?
Jej twarde spojrzenie, wbite w mój zażenowany i na dodatek zaskoczony pysk sprawiło, że zaczerwieniłam się tak bardzo, iż przypominałam czerwonego buraka w okresie dojrzałości.
- Dżulia… Wiesz, że czasem…
- ...gadam głupoty. – dokończyła za mnie nieco ostrym głosem i położyła z powrotem głowę na łapach.
Zacisnęłam zęby i przez następne dwie godziny nie pisnęłam ani słówka. Po prostu czułam, że jak na razie lepiej nie rozpoczynać niezależnie na jaki temat rozmowy. Obie musiałyśmy trochę ochłonąć.
Dopiero po długiej drzemce postanowiłam rozpocząć przyjemniejszy temat:
- Nigdy nie mówisz jak wyglądały twoje zaręczyny.
W odpowiedzi usłyszałam głośne ziewnięcie i marudne burknięcie:
- Ty naprawdę nie potrafisz przemilczeć choćby spokojnego popołudnia.
Prychnęłam rozbawiona pod nosem. Co prawda, to prawda. Jestem gadułą.
Patrzyłam przez chwilę jak Dżulia leniwie się przeciąga, a następnie prostuje zaspana łapy. Przeniosła po chwili na mnie swoje senne spojrzenie i przyglądała mi się przez chwilę, jakby badając czy jestem godna poznania tej tajemnicy.
- Nie za bardzo lubię o tym gadać. – zaczęła się wykręcać.
Nigdy nie rozumiałam dlaczego nikomu o tym nie mówi. Przecież zaręczyny to jedna z najpiękniejszych chwil w naszym życiu. A ona robi z tego ogromną, mroczną tajemnicę.
- Dlaczego tak wstydzisz się o tym mówić? – rzuciłam z pretensją. Po raz kolejny już dzisiaj ją zmuszam do podjęcia jakiegoś tematu.
Spiorunowała mnie wzrokiem, jak gdyby chciała mnie zastraszyć. Żebym już nie naciskała. Jednakże za dobrze mnie znała, żeby nie wiedzieć, że ja nigdy nie odpuszczam.
Westchnęła zrezygnowana i zniżyła swój głos prawie, że do szeptu, jakby bojąc się, że ktoś usłyszy jej największy sekret po raz pierwszy wypowiedziany w słowach.
- Wiesz, bo… My nie do końca się nawet znaliśmy… To znaczy, jako przyjaciele tak, ale… Chodzi mi o to… - zacinała się, zastanawiając się jak składnie to wyjaśnić. W końcu wykrztusiła pospiesznie półgłuchym głosem: - To wszystko stało się przez pomyłkę.
Postawiłam zaskoczona uszy. Nie rozumiałam sensu tego krótkiego zdania. Dopiero po jej dalszych tłumaczeniach wszystko zaczynało układać się w jedną wielką całość;
-  Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. On miał dziewczynę, ja chłopaka. Brzmi niewinnie, prawda? Wszystko się pokomplikowało dopiero, kiedy odnalazłam w bukiecie kwiatów od niego małe, błyszczące pudełeczko. Po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że od zawsze był dla mnie kimś więcej niż tylko kolegą. Skąd miałam wiedzieć, że ten skromny podarunek nie był wcale przeznaczony dla mnie? Ale w sumie gdybym to wiedziała i gdyby Viwu nie pomylił kwiatów nigdy nie pocałowałabym go pod wpływem emocji i nie doznalibyśmy chwili, która na zawsze przesądziła o naszej przyszłości. Wyjaśnił mi swoją pomyłkę dopiero po roku naszego związku, kiedy powiedziałam mu, że będę mieć młode. Zapytasz pewnie jak zareagował? Zdziwisz się, bo nie miał uśmiechu od ucha do ucha. Przeciwnie – nie chciał tych malców i wtedy w złości wyrzucił z siebie swoją od dawna skrywaną tajemnicę. Byliśmy na siebie źli przez długi czas. Rozważał nawet pozostawienie mnie samej ze swoim stadem, ale wszystko uległo zmianie, gdy pojawili się Kama i Kesho. Można powiedzieć, że wydoroślał i stał się naprawdę czułym i może nieco zbyt poważnym ojcem. – Spuściła wzrok na karmelowe łapy, nie odzywając się już więcej.
Ta wiadomość zdecydowanie uderzyła we mnie jak dobrze wymierzony, porządny cios. I to w dodatku z udziałem pazurów. Nigdy bym nie pomyślała, że właśnie tak zaczęła się ich historia. Zawsze wyobrażałam to sobie w nieco inny sposób - lew i lwica na łące wśród gwiezdnego podszytu nieba… Oboje się kochają, oboje od dawna o tym myślą. I chłopak dobrze wie, co za chwilę zrobi. Wie, w co się pakuje. Wie, że chce z nią spędzić resztę życia.
A Viwu? Przecież on miał dziewczynę! Nie wyobrażam sobie jej reakcji, gdy dowiedziała się, że jej znak zaręczyn* dekoruje inny bark! I tak na spontana? Przecież to decyzja na całe życie!
- A-ale… Co..? – wydusiłam, nie mogąc pojąć ich decyzji.
- Dlatego nie lubię o tym mówić. – burknęła, kładąc łeb na łapy i unikając moje wzroku.
Widziałam, że czuje się nieswojo, więc postanowiłam jedynie polizać ją pocieszająco po czole i nie odzywać się przez resztę dnia. Nawet udało mi się nieco zdrzemnąć, ale w snach nawiedzały mnie nieprzyjemne wizje, że może Wedo wcale nie chce naszej bliższej relacji i po prostu boi się mi o tym powiedzieć.
Obudziłam się późnym wieczorem, kiedy wokół rozbrzmiewały odgłosy nocnego życia sawanny. Zauważyłam, że Dżulii od dawna już koło mnie nie ma i dźwignęłam się zaspana na łapy, przeciągając się leniwie. Wciąż jeszcze trawiłam naszą dzisiejszą rozmowę, ale już z mniejszym rozemocjonowaniem. Zeskoczyłam ze śliskiej, skalnej powierzchni i pobiegłam dobrze znaną mi ścieżką przez mrok w kierunku wejścia do jaskini. Przeszłam ostrożnie po skalnej półce i znalazłam się na trasie głównego wejścia do domu. Wspięłam się jeszcze po kilku schodkach i weszłam powoli do naszej obszernej groty, zauważając leżącego bezwładnie w kącie Wedo. Wyglądał jakby od dawna spał twardym snem. Stałam przez moment w miejscu, zastanawiając się co zrobić aż po chwili niepewnie zbliżyłam się szybkim truchtem do masywnej sylwetki lwa.
Odwróciłam na chwilę wzrok, wzdychając ciężko pod nosem i położyłam się nieśmiało obok niego. Spoglądałam na niego kątem przymrużonego oka, oczami wyobraźni widząc małe, brązowe lwiątko, targające za uszy śmiejącego się ojca.
Uśmiechnęłam się odruchowo i przymknęłam powieki, w oczekiwaniu aż sen zabierze mnie do swojej niezwykłej krainy. Dosyć długo nie mogłam zasnąć. Zdawało mi się nawet, że słyszę jak lew przeciąga się leniwie, by po chwili opuścić grotę.
***
- Jesteś już taka dorosła… – usłyszałam jak przez mgłę łagodny głos matki. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że to ona, mimo że iskrzące, białe światło przesłaniało zdecydowanie widok.
- Mama…! – wydarł się z mojego gardła na wpół głuchy krzyk. Rzuciłam się w kierunku ciemnej sylwetki, wyróżniającej się na tle jaskrawej poświaty.
Jakże miło było móc wreszcie wtulić się po tylu latach rozłąki w ciepłe futro lwicy. Oczywiście nie łudziłam się, że to rzeczywistość. Ale móc ją widzieć choćby w snach to i tak najcudowniejsza rzecz, która od czasu do czasu mnie spotykała. Ale tylko w nielicznych nocach.
Z mojej krtani odruchowo wyrwało się głośne mruczenie, gdy mama lizała mnie czule po czole.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi ciebie brakuje… - szepnęłam przez drgawki szczęśliwego, a zarazem smutnego płaczu.
- Wiem, kochanie. – odszepnęła, ściskając mnie jak najmocniej. – Ale wiem też, że zawsze byłaś i jesteś silna.
Odsunęła się nieco, błądząc wzrokiem po moim mokrym od łez pyszczku. Jej twarz promieniowała złotym światłem, podobnie jak reszta sylwetki.
- Jak widzę, i tak mnie już nie potrzebujesz. – powiedziała po chwili milczenia, a ja zawiesiłam na niej pytające spojrzenie.
- O co ci chodzi? – odparłam, jakby urażona jej zarzutem.
Uśmiechnęła się jedynie tajemniczo i  odrzekła z troską, a zarazem dumą w głosie:
- Przekaż mu, że powierzam mu w opiekę swój najcenniejszy skarb.
I tyle. Znów obudziłam się z tak pięknej fikcji. Zawsze tak jest. Zawsze pamiętam jej czuły dotyk przez zaledwie parę godzin, by potem musieć znowu czekać aż raczy mnie odwiedzić za następne kilka miesięcy.
W każdym razie, ostre promienie słońca, wpadającego przez obszerne wejście do środka pomieszczenia, przywracały mnie z każdą chwilą coraz bardziej do teraźniejszości. A zwłaszcza coś jaskrawego, obok lewej łapy. Spojrzałam odruchowo w dane miejsce i zauważyłam gładką, połyskującą, kwadratową powierzchnię. O mały włos nie zakrztusiłam się własną śliną, gdy przeczytałam napis na małej karteczce, dołączonej do pudełeczka: ,,Wyjdź za mnie <3’’
Raczej nie da się powiedzieć, że byłam niezwykle szczęśliwa albo tryskałam radością. Bo czułam się jakbym miała zaraz eksplodować od natłoku emocji. Serce waliło mi jak młotem, a na pyszczek wstąpił rumieniec. Chyba już rozumiem znaczenie słów matki. Ale skąd o tym wiedziała? Myślę, że to po prostu dowód na to, że zawsze przy mnie jest, nawet jeżeli jej nie widzę. I, jak się okazuje, nie tylko przy mnie.
Nie mogłam zapanować nad głupawym uśmiechem, malującym się na moich ustach. Nie zwracając uwagi na gapiące się na mnie lwice i lwiątka, schwyciłam w zęby podarunek, wprost wyskoczyłam z groty i wybiegłam na sam koniec skały, wypatrując białej sylwetki. Szybko ją dostrzegłam. Wedo stał na wysuniętej nad taflą niewielkiego jeziora skale i chłeptał spokojnie wodę. Rzuciłam się bez chwili zastanowienia w tym kierunku, gnając przez pokryte złotą trawą niziny. Lekki wietrzyk delikatnie muskał moją sierść , a motylki w brzuchu nakręcały poczucie nieograniczonego szczęścia.
- Wedo! – wrzasnęłam, rzucając w biegu pudełko na bezpieczny grunt i skacząc na zaskoczonego, a nawet nieco przerażonego lwa, przewracając nas tym samym do zimnego jeziorka. Wynurzyłam się roześmiana na powierzchnię, szukając wzrokiem czarnej grzywy.
Lew po chwili również ukazał się na powierzchni i spojrzał na mnie zdezorientowany, plując z niesmakiem mulistą cieczą. Chyba pod wpływem szoku dopiero po chwili zrozumiał o co mi chodzi. Błądziliśmy przez parę sekund wzrokiem po naszych mokrych twarzach. Wyglądał tak zabawnie, że nie mogłam powstrzymać się od kolejnego głośnego chichotu.
- To miało znaczyć ''tak''? - odpowiedział z uśmiechem.
- To? Nie - powiedziałam, zarzucając mu łapy na szyję i wpijając się z przyjemnością w jego usta. Po sekundzie dodałam : - TO oznaczało ''tak''.
Wedo przymrużył lekko oczy, głaszcząc delikatnie łapą moje czoło.
- Dżulia - westchnął, nie odrywając wzroku swoich orzechowych źrenic od moich oczu. - Kocham cię, choć dotąd myślałem, że nie dowiem się jakie to uczucie. Jako jedyna byłaś dla mnie wsparciem, gdy najbardziej tego potrzebowałem. I to właśnie z tobą chcę spędzić resztę swojego życia.
Wtuliłam się rozczulona w jego klatkę piersiową i po chwili znów się całowaliśmy, tyle że już na suchej powierzchni.
- Shani - zamruczał Wedo między pocałunkami.
- Yhm...? - Odmruknęłam.
- Chyba jednak po coś dałem ci to pudełko. - Zaśmiał się krótko, drocząc się ze mną przez moment poprzez niedawanie dostępu do swoich ust.
- Oj, no dobra. - Sapnęłam, skacząc pospiesznie na łapy i waląc go lekko ogonem po pysku, na co zachichotał cicho.
Podeszłam do prezentu, który na szczęście w dalszym ciągu czekał na piaszczystej ziemi i podniosłam go ostrożnie, wracając z nim do partnera.
- Ty zaczniesz czy ja? - Spytał, podnosząc się do pozycji siedzącej naprzeciw mnie.
- Oboje to zaczniemy. - Odpowiedziałam po chwili namysłu i otworzyłam mały pojemnik. Jego wnętrze ukrywało białą, płynną maź.
Wpatrywałam się w to niepewnie, ale po minucie zamoczyłam w niej jeden z pazurów i zaczekałam aż Wedo wykona podobną czynność.
- Gotowa? - Spytał, wpatrując się w moje źrenice.
- Gotowa. - Odrzekłam z bezgraniczną ufnością w głosie i zatopiłam pazur z iskrzącą substancją w jego prawym barku, rysując na nim bliznę w kształcie księżyca. On zaś na moim lewym barku narysował znak słońca.
W zasadzie, nawet nie bolało, a już po paru minutach, gdy krew zmieszała się z białą mazią na naszych ciałach pozostały jaskrawe znaki zamiast krwawiących ran.
- Na zawsze? - Dodał z powagą Wedo, kiedy podziwialiśmy symbole naszej wspólnej przyszłości.
- Na zawsze. - Szepnęłam, skacząc na niego niespodziewanie i przygniatając go łapami do ziemi. Roześmiałam się głośno na wyraz jego pyszczka. - Ale pamiętaj, że ja tu rządzę.
- Nie mam nic przeciwko. - Mruknął tajemniczo i z zaskoczenia zmienił nasze pozycje i teraz to ja leżałam przygwożdżona jego łapami.
Wymieniliśmy ze sobą zadziorne uśmiechy i potarliśmy się z przyjemnością pyskami.

*Znak zaręczyn - powyżej opisałam sposób w jaki para narzeczonych go urzeczywistnia. Samica zawsze nosi go na lewym barku w postaci Słońca, a samiec na prawym w postaci Księżyca. Dzięki niemu wszyscy bez trudu mogą rozpoznać młodą parę. Znak ten znika dopiero po ceremonii ślubu, gdy nowożeńców łączy ze sobą nierozerwalna przysięga.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Daaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaawno mnie nie było. Wiem. Tym razem wymówki nie mam XD Przepraszam wszystkich. Kompletny brak weny. Czuję się podle. Tak czy siak mogę jedynie błagać was o litościwe przebaczenie.
A teraz pytania:
a) Jak myślicie? Czy Wedo byłby odpowiedzialnym ojcem? (Tak, wiem, od czapy xD),
b) Co sądzicie o moim arcie?
c) Czy według was Wedo i Shani powinni być ze sobą?

To tyle. Baj, do zobaczenia wkrótce, mam przynajmniej taką nadzieję i jeszcze raz przepraszam.

sobota, 17 września 2016

Roz.21 Przyjaźń i miłość - dlaczego zawsze jedno wyklucza drugie?

Luna

No i super! Odkąd pamiętam ja i Lili byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Takimi od serca. Tyle, że to serce coś chyba popsuło. 
No cóż. Tak czy siak w końcu jakoś by się dowiedziała. 
- Mogłem z nią pogadać. Albo chociażby uprzedzić. Albo w ogóle nigdzie z tobą nie wychodzić. - patrzyłam na drepczącego w kółko Lego.
- Przepraszam, czy ty sugerujesz, że to wszystko moja wina?! - wybuchnęłam i odwróciłam gniewny wzrok.
- Tak! To znaczy, nie! To znaczy... No... Gdybym dzisiaj z tobą nie wyszedł to nigdy by się nie wydarzyło. - powiedział, nie patrząc na mnie. 
- Że co?! - poczułam przypływ wściekłości. - Czyli to wszystko przeze mnie?! To ty chciałeś mi zrobić niespodziankę!
Stanął nagle w miejscu i podszedł do mnie z najeżoną sierścią. Nie wstałam jednak z miejsca tylko wpatrywałam się twardo w jego pełne gniewu oczy.
- Czyli, że niby ja zawiniłem?! - syknął wściekle. Wytrzymałam przeszywające mnie spojrzenie i odwróciłam się od niego, waląc go końcówką ogona w pyszczek. 
Prychnął oburzony i zawołał za mną:
- A ty niby dokąd?!
- Gdziekolwiek, byleby jak najdalej od głupich chłopaków! Skoro tak kochasz Lili, to może idź sobie do niej!!! - wrzasnęłam z furią i usłyszałam w odpowiedzi pełen złości ryk.
- Kretyn! - prychnęłam pod nosem i zaczęłam biec co sił w łapach, byleby pozbyć się z siebie furii.
Chłopaki to idioci! Po co mi to było? Zawsze kiedy byłam lwiątkiem marzyłam o wielkiej miłości, a teraz miałam ochotę przejechać pazurami po pysku Lego.
- Wredny, tępy, głupi... - syczałam pod nosem, ale w pewnym momencie urwałam, bo usłyszałam pojedynczy trzask gałązek gdzieś w pobliżu. Odruchowo przypadłam do ziemi i wskoczyłam za pobliskie drzewo, wyglądając ostrożnie zza szerokiego pnia. Przez chwilę czekałam w ciszy aż w końcu dostrzegłam drobną sylwetkę Lili wyłaniającą się zza zakrętu ścieżki.
Przez moment wahałam się, czy aby nie zmyć się jak najszybciej z miejsca, ale... Szczerze mówiąc czułam się jakbym miała łapy z kamienia. Nie potrafiłam się nawet poruszyć, a Lili zbliżała się z każdą sekundą. Wlepiałam w nią wzrok, uważnie jej się przyglądając.
I muszę powiedzieć, że w pewnej chwili poczułam się jak... Kretynka. Dokładnie! Jak największa kretynka.
Żal ścisnął moje serce, gdy lwica przechodziła dosłownie parę centymetrów obok mnie, nawet nie wyczuwając mojej obecności. Wzrok miała jakiś taki nieobecny, łapy jak z cienkich patyczków, które w każdej chwili miałyby się pod nią załamać. a jej ogon ciągnął się za nią po nasiąkniętej wodą ściółce.
Oderwałam od niej wzrok, dopiero kiedy znikła za kolejnym zakrętem. Głupio się poczułam i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka ta miłość jest bezsensowna. Przez tego głąba obie mogłyśmy na zawsze utracić naszą odwieczną, wspólną więź, którą przez tyle lat umacniałyśmy. Zawsze wołali za nami: ,,Nierozłączki!'', albo: ,,Wasza przyjaźń naprawdę nigdy nie zginie.''.
I ja na serio chciałam ją stracić? Moją kochaną, najdroższą Lili? Która była przy mnie w każdym momencie mojego życia. Która razem ze mną śmiała się, płakała. Która nigdy mnie nie opuściła... A ja już chciałam.
Zwiesiłam uszy i wbiłam zawstydzony wzrok w łapy.
- Oj, ty głupia kretynko. No to co? Lecimy za nią. - mruknęłam sama do siebie i pognałam, zachowując pewien dystans od celu, świeżym tropem Lili.
Minęłam strumień, łączkę i w końcu, kiedy mrok zapadł dokoła, dotarłam do, naprawdę cudnego, miejsca. Znajdował się tu średnich rozmiarów wodospad i krystalicznie czyste jezioro pod nim, w którym odbijała się tarcza księżyca.
Nagle usłyszałam głośny plusk wody i natychmiast skoczyłam w pobliskie krzaki. Bez trudu dostrzegłam kremowe futro Lili, znikające pod taflą wody. Przez parę minut nie wynurzała się i to mnie trochę przeraziło. Niepewnie wyłoniłam się z kryjówki i powoli zbliżyłam się do brzegu jeziora. Wiedziałam, że już tutaj głębokość osiąga co najmniej 3m wgłąb, więc ostrożnie wyciągnęłam jak najdalej się dało do przodu szyję i usiłowałam dojrzeć coś pod ciekłą granicą. Niestety za dnia może i byłoby to możliwe, ale w nocy już nie za bardzo, mimo że i tak jest nadzwyczaj jasno.
Przerażona poczułam przyspieszone bicie serca. A co jeśli coś jej się stało? A właściwie, od kiedy ona w ogóle umie pływać?!
- Lili! - krzyknęłam. Odpowiedziała mi cisza. Jeszcze bardziej nachyliłam się nad wodą i niespodziewanie coś lub ktoś wyskoczył dynamicznie z głębi jeziora tuż pode mną, chwycił mnie za kark i pociągnął za sobą w błękitną przestrzeń.
Przekoziołkowałam do jeziora i automatycznie otworzyłam pod wodą oczy, w poszukiwaniu sprawcy. Przede mną unosiła się Lili z gniewną, ale zarazem rozbawioną miną. Patrzyłam się przez chwilę na nią jak ogłupiała aż w końcu podpłynęła do mnie, odepchnęła mnie z całej siły (chyba złośliwie) łapą i wyskoczyła zgrabnie na powierzchnię.
Zdezorientowana zaczęłam machać łapami, żeby również wydostać się już z wody i po chwili ujrzałam końcówkę ogona znikającą z linii brzegu.
- Lili, czekaj! - zawołałam, plując wodą. Otrzepałam się pospiesznie i szybko ją dogoniłam. - Czekaj!
Usiadła spokojnie i zaczęła myć sobie łapę, jakby mnie ignorując.
Teraz albo nigdy - pomyślałam i wzięłam kilka głębokich oddechów, żeby się nieco uspokoić.
Nie lubię przepraszać. Zawsze z trudem mi to wychodzi, ale chyba tym razem muszę się postarać. Nie chcę jej stracić. Chłopak się znudzi, złamie ci serce i ''asta la vista'' kochana. Za to prawdziwa przyjaciółka zdarza się raz na tysiąc fałszywych i nie warto jest zamieniać ją na takiego kretyna.
- Lili... - zaczęłam, sadowiąc się naprzeciw niej. - Ja... Nie chcę, żeby jacyś chłopcy decydowali o naszej przyjaźni. Nie chcę, żeby przez Lego nasza przyjaźń runęła. Ja... ja... - głos zaczął mi się łamać, bo ona wciąż nie raczyła nawet na mnie spojrzeć. To zabolało. Po chwili mówiłam już bardziej zrozpaczonym tonem. Nie potrafiłam tego pohamować. - Tak wiem, jestem kretynką. Debilką, kretynką. Ale dlaczego akurat przez chłopaka mamy kończyć naszą znajomość? Jeśli chcesz to ja... ja... ja z nim zerwę. - przełknęłam z trudem ślinę, bo już poczułam ostry ścisk w gardle. - Ja... przepraszam.
I rozpłakałam się. Jak ostatni mazgaj, Nie cierpię mieć świadomość, że ktoś widzi jak płaczę. Jednak tym razem nie umiałam się powstrzymać. Całe życie z nią przeżyłam. No może oprócz tych kilku lat. Ale teraz, kiedy wreszcie byłyśmy razem... Ja zrobiłabym wszystko, żeby tylko znów mieć miejsce w jej sercu.
Zamknęłam oczy i zwiesiłam zrezygnowana głowę. Nie chciała mnie znać. A przynajmniej udawała, że mnie już nie zna.
Ale w pewnej chwili poczułam, że ktoś mnie przytulił. Ciepło zaczęło powoli na nowo ogrzewać moje serce.



- Wiesz, moja kochana kretynko, ja ci już chyba wybaczyłam. - szepnęła mi do ucha, kojącym tonem.- Mnie, jak się okazuje, kocha ktoś zupełnie inny, więc chyba nie mam się już o co obrażać. Z resztą... - odsunęła się i podniosła mi łapą głowę. Zobaczyłam jej uśmiechnięty delikatnie pyszczek i z wolna przestałam płakać. Łzy zastąpił stopniowo uśmiech szczęścia. - Chyba nie widziałam jak dobrą byłaś dla mnie przyjaciółką. Luna, czy... czy tobie podobał się Lego? No wiesz, kiedy byłyśmy małe, - spytała niepewnie, z zapeszoną miną.
Zarumieniłam się strasznie. Skąd to wiedziała? Zgadła, domyśliła się? A może Viki jej dawniej wypaplała?
Unikałam przez chwilę zażenowana jej wzroku i w końcu wymamrotałam:
- No..no tak.
- Więc w takim razie, ja też przepraszam. - powiedziała, ponownie mnie przytulając.
- Za co? - spytałam zdziwiona, choć tak naprawdę troszeczkę bym chciała usłyszeć przeprosiny za wszystkie dni tego ich głupiego randkowania.
- Za to, że byłam taka ślepa. - zaśmiała się.
Jak dobrze było usłyszeć wreszcie jej śmiech. Po tylu latach. I od razu przypomniało mi się dzieciństwo. Nasze najlepsze wybryki. Głupawka całymi dniami... Wiele bym dała, żeby cofnąć się jeszcze do tamtych czasów, ale niestety, niektóre rzeczy pozostaną jedynie w naszej pamięci. Tak samo mam nadzieję kłótnie między mną a Lili.
- Kocham cię, wiesz? Jesteś jedyną tak wspaniałą przyjaciółką. I błagam, nie kłóćmy się już więcej z powodu głupich chłopców, okey? - powiedziałam, a z mojego gardła wyrwało się ciche mruczenie.


Lego

- Czasem mam wrażenie, że kompletnie nie rozumiem dziewczyn, - burknąłem do siedzącego na moim grzbiecie Kiru.
- Widzisz, mam to samo. - zaskrzeczał. - Myślisz, że już je skumałeś, a one tak czy siak jeszcze nie raz cię zaskoczą.
- Dokładnie. - mruknąłem pod nosem. Wzrok miałem wbity w przemieszczającą się pod moimi łapami ściółkę. Tak naprawdę tylko na wpół słuchałem co do mnie mówił Kufikuri. Raczej bardziej obchodziła mnie moja pierwsza kłótnia z Luną.
Przecież zawsze doskonale się rozumieliśmy. Nie było powodów do kłótni, za nim zostaliśmy parą. A tu nagle takie spięcie. Sam nie wiem... Może to jakiś znak? Może to po prostu nie ma sensu...?
Co ja bredzę?! Przecież ją kocham i tego nic nie zmieni, ale teraz raczej nie miałbym ochoty ponownie ją spotkać.
- Halo, słuchasz mnie w ogóle?! - wyrwał mnie z zamyślenia głos Kufikuriego.
- Tak, tak. - wybełkotałem pospiesznie i dodałem zapobiegawczo: - mógłbyś powtórzyć?
W odpowiedzi ptak napuszył się i odkręcił grzbietem do mojej głowy.
- Dobra, jak chcesz to się obrażaj jak mały, rozpieszczony pisklak, ale w takim razie wypad z moich pleców! - fuknąłem i usiłowałem strząchnąć go z siebie, ale wczepił się mocno pazurami w moją skórę i przez to ledwo powstrzymałem się od skulenia pod wpływem ostrego bólu. Po krótkim namyśle przestałem wierzgać, pytając jak najspokojniejszym tonem:
- Gadać nie chcesz, zleźć nie chcesz, więc co tu jeszcze robisz?
W środku czułem wściekłość, którą naprawdę chciałem na kimś wyładować, ale starałem się powstrzymać.
- Nie mam zamiaru zostawić cię tu samego. Jeszcze zrobisz jakieś głupstwo, głąbie. - powiedział w końcu.
- Niby skąd takie podejrzenia? - burknąłem.
- Bo znam cię nie od dzisiaj.
- Ale i tak za krótko. - pokwitowałem zdenerwowany i podskoczyłem wysoko w powietrze, zrzucając zaskoczoną papugę ze swoich pleców.
Usłyszałem jedynie z zadowoleniem głośny skrzek i odgłos szybkiego łopotania skrzydeł.
- Dobra! Taki jesteś?! To sobie idź dokąd tylko chcesz, ale jak coś ci się stanie, nie licz na moją pomoc. - usłyszałem jego pełen oburzenia głos i po chwili już go nie było.
Odetchnąłem z ulgą. Wreszcie cisza i spokój, chociaż w pewnym sensie już po paru minutach zapragnąłem, by Kiru znów zaszczycił mnie swoją nieznośną obecnością. Nie miałem pojęcia czym zająć myśli, więc odwieczne tematy automatycznie same wciskały się uporczywie na miejsce miłych myśli i dosyć szybko z nimi wygrywały. W głowie zaczynał rysować się krajobraz sawanny. Przed oczami pogodna twarz matki. Roześmiana, kochająca i troskliwa... A przynajmniej taką ją zapamiętałem. Ale szybko jej pyszczek zmienił kontury, wygląd i przybrał postać surowej miny ojca. Zawsze liczyła się tylko władza. Władza, władza, władza... A kiedy syn? Ech... Gdyby mama żyła... Może niektóre sprawy potoczyłyby się inaczej. Ale nie da się cofnąć czasu i to chyba zawsze najbardziej boli. A już próba zabicia mnie przez jedyną bliską mi osobę, to było jak ostry kołek wbity prosto w serce. Jestem już dorosły. Nie mam wciąż czterech lat, a mimo to wciąż czuję ból, tę samą urazę do własnego ojca, której już nic nie naprawi. Czasami zastanawiam się co by się stało gdybyśmy się jeszcze kiedyś spotkali. Czy rzuciłby się na mnie z pazurami, czy raczej to ja pierwszy bym to zrobił? Nie wiem, ale jeśli już to wolałbym tę pierwszą opcję, dlatego że nie chciałbym być taki jak on.
Przemierzałem tak wyspę krok po kroku aż w końcu dotarłem do jej końca. Musiałem naprawdę długo iść skoro udało mi się dotrzeć aż tutaj.
Podszedłem powoli do brzegu. Łapy z każdym krokiem zanurzały się głęboko w miękkim, mokrym piasku, a następnie wyrzucały fontanny złocistego pyłu w powietrze. Po chwili piach zaczął niknąć pod powierzchnią wody, przeobrażając się raczej w błoto. Woda tu była równie zimna co wgłębi wyspy. Dzięki temu dawała miłe orzeźwienie i pozwalała pozbyć się z siebie nadmiaru złości, więc bez wahania zanurzyłem się w niej aż po grzbiet. Westchnąłem z zadowolenia i zacząłem z wolna przebierać łapami, pokonując opór wody i płynąc coraz dalej od lądu. Zamknąłem oczy i położyłem się wygodnie na błękitnej tafli. Chłodny dreszcz co chwila przeszywał przyjemnie moje futro. Nade mną jaskrawe niebo, po łapami chłodna woda, a później nagrzany głaz na wyspie. I tak całymi dniami.
Inny lew zapewne zazdrościłby mi takiego życia, ale ja mam już serdecznie dosyć! Chciałbym móc zmyć się wreszcie z tej głupiej wyspy. Wrócić do domu, do przyjaciół...
- Chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć znajomą Lwią Skałę. - szepnąłem sam do siebie i w pewnym momencie poczułem mocne uderzenie w głowę. Natychmiast ustawiłem się w pozycji pionowej i rozejrzałem bacznie dokoła, rozcierając jedną łapą obolałe miejsce.
Szybko i z niemałym zaskoczeniem dostrzegłem sporych wielkości pień drzewa, unoszący się na wodzie. Ale nie to mnie zdziwiło. Spowodował to fakt, że na nim leżała (a raczej prawie już osunęła się do wody) młoda lwica. Jej futro było ostro czerwone, prawie jak mieniący się ogień. Zdawała mi się skądś znajoma, ale niby skąd? I jak się tu znalazła? Po jej stanie można było wywnioskować, że podobną drogą co my. Ale czy to możliwe...? Czy to możliwe, że też pochodzi z Lwiej Ziemi? Czy to możliwe, że kiedyś się znaliśmy?
Nie miałem pojęcia co robić. Wlepiałem tylko zdumiony i ciekawski wzrok w jej pyszczek. Nagle jej oczy otworzyły się, ukazując błyszczące zielenią szparki. Nie przestraszyła się na mój widok. Raczej patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, który w każdej chwili miałby zgasnąć z wyczerpania.
- Pomóż mi... - wychrypiała ledwo słyszalnym głosem i przymknęła opuchnięte powieki.
Nie zastanawiając się od razu zbliżyłem się do lwicy, ustawiłem obok niej i zacząłem pchać przednimi łapami pień, tylnymi wiosłując w kierunku brzegu. Z trudem dotarłem do piaszczystego lądu, ująłem delikatnie zębami skórę na karku lwicy i wyciągnąłem ją z wody na bardziej suche miejsce. Z ulgą dostrzegłem, że jej klatka piersiowa, zaczyna coraz spokojniej i regularniej unosić się i opadać. Ale oprócz tego zauważyłem sporych wielkości brzuch.
,,Będzie mieć młode." - oceniłem w myślach i ponownie przyjrzałem się pyszczku lwicy.
- Nie martw się, Lego. Może i jestem w niezbyt dobrym stanie, ale maluchom nie powinno to zaszkodzić. - odezwała się, ledwo unosząc głowę w moim kierunku. Zesztywniałem z ogłupienia i wytrzeszczyłem na nią oczy.
- Skąd ty...
- Znasz moje imię? Nie mów, że masz taką krótką pamięć. - sapnęła, śmiejąc się ochryple.
Wytężyłem umysł i starałem się sobie coś przypomnieć.
- Jakaś podpowiedź? - mruknąłem zmieszany.
- Ciekawa jestem czy zdołasz wymienić wszystkich swoich przyjaciół z dzieciństwa. - odpowiedziała krótko.
Obrzuciłem ją głupawym spojrzeniem, ale postanowiłem podjąć wyzwanie.
- Tako, Luna Lili... - zacząłem śmiało, ale dalej nie było tak łatwo. - Shani... eee... Koda i... Viki.
Dokończyłem i spojrzałem na nią zwycięskim wzrokiem. Patrzyła na mnie wyczekująco aż w końcu zrozumiałem. Jak mogłem jej od razu nie poznać?!
- Viki? Viki! - wykrzyknąłem rozemocjonowany i obdarzyłem ją błyskawicznie przyjacielskim uściskiem.
- Słabą masz pamięć, księciuniu. - mruknęła rozbawiona.
- Jak mógłbym zapomnieć o lwiczce, o której bez przerwy nawijał mi mój kumpel. - uśmiechnąłem się łagodnie i odsunąłem pospiesznie. - Chwila, znaczy że to jego małe?
- Tak, ale on jeszcze nie ma o nich pojęcia. - powiedziała, spoglądając czule na swój brzuch.
- Gratuluję. - uśmiechnąłem się pod nosem i od razu pomyślałem o Lunie.
Dziwne. Nawet, kiedy jesteśmy skłóceni nie mogę przestać o niej myśleć.
- No nieważne. Będę miała okazję mu powiedzieć, kiedy wrócimy na Lwią Ziemię.
- Jak to "wrócimy"? - spytałem, ledwo opanowując nutkę kpiny w głosie. - I tak w ogóle jakim cudem się tu znalazłaś? I skąd wiedziałaś, że żyję?
Zasypywałem ją milionem pytań, a ona tymczasem tylko patrzyła na mnie z wyrozumiałym uśmiechem.
- Wszystko w swoim czasie, a jak na razie muszę trochę odpocząć, ale gdzieś dalej od wody. Już nigdy więcej nie zamierzam nawet zanurzyć w niej łapy! - wzdrygnęła się z obrzydzeniem i usiłowała wstać. Odruchowo podparłem  ją natychmiast ramieniem i pomogłem iść w kierunku lasu.
- Na pewno dasz radę? - spytałem, zerkając co chwila z troską na jej brzuch.
Zaśmiała się ochryple pod nosem i odparła krótko:
- Przeżyłam walkę z prądem wodnym, skałami i olbrzymim wodospadem. Zwykły spacer raczej mi nie zaszkodzi.

  -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Naprawdę przepraszam za tak długą przerwę. Najpierw po prostu nie miałam weny, a potem zaczęła się szkoła... No wiecie, kartkówki, sprawdziany itp. Ale wreszcie kolejny rozdział napisany :D I mam nadzieję, że się spodobał :) A teraz kilka pytanek:

a) Jak zareagują pozostali na widok starej znajomej?
b) (Jeśli wrócą na Lwią Ziemię) Jak zareaguje Viki na wieść o odejściu Kody?
c) Jak wyobrażacie sobie dzieci Viki? :) Niestety mam już zaplanowany ich wygląd i płeć XD Ale chciałabym przeczytać również wasze pomysły :-)

niedziela, 7 sierpnia 2016

Roz.20 Czyli przyjaźń...?

Lili

Jak ona mogła?! Jak mogła?! Przecież dobrze wiedziała, że mi się podoba! Wiedziała ile dla mnie znaczy!
Biegłam przed siebie przemierzając kilometr za kilometrem wielkiej wyspy, która przez tyle lat stała się dla mnie zwykłą klatką.
Tyle lat tkwiłam tu razem z jedynym przyjacielem jaki mi pozostał, myśląc, że najważniejsze osoby w moim życiu nie żyją, a tu taka niespodzianka!
Tak się cieszyłam, że wreszcie nie jesteśmy sami, a teraz... Teraz chciałabym, żebyśmy się nigdy nie odnaleźli. Tak byłoby dla wszystkich lepiej.
Albo najłatwiej byłoby, gdybyśmy nigdy się tu nie znaleźli. Mam dosyć!
Pędziłam przed siebie czując już mrowienie w łapach od ciągłego biegu. Wyskoczyłam na polankę usianą wysoką zieloną soczyście trawą. Gdy byłam w jej połowie potknęłam się o wystający kamień, rozcięłam sobie tylną łapę i o mały włos bym się przewróciła, kiedy poczułam jak ktoś łapie mnie w locie.
- Lili? - usłyszałam zdziwiony głos Tako i otworzyłam oczy.
Tak w sumie to wisiałam w powietrzu, dotykając tylko tylnymi łapami do ziemi pod dziwnym kątem. Tako stał nade mną i podtrzymywał łapami moje plecy.
Odepchnęłam go z furią i walnęłam o ziemię.
- Co jest? - spytał zaskoczony. - Ty... płaczesz? Lili, co się...
,,Jeszcze nie!'' - fuknęłam w myślach.
- Nie twoja sprawa! - wrzasnęłam. Miałam ochotę się na kimś wyżyć, a piekąca łapa tylko zaostrzała mój gniew. - W ogóle to wszystko twoja wina!
Darłam się na niego i nie potrafiłam przestać, a wszystko przez to, że gdybym przestała to natychmiast łzy pociekłyby po moim pyszczku.
- O co ci chodzi? - rzucił oburzony, a ja byłam jeszcze bardziej wkurzona.
- O co mi chodzi? O co mi chodzi?! Ty... Ty zawsze... - próbowałam coś wymyślić, ale nie umiałam znaleźć jakiegoś sensownego obwinienia.
Już dłużej nie mogłam powstrzymywać płaczu. Wpadłam w histerię.
Poczułam jak Tako tuli mnie do siebie.
- Zostaw mnie. - jęknęłam i spróbowałam go odepchnąć, ale miał mocny uścisk.
Przestałam się szarpać i ukryłam mokry od łez pyszczek w jego grzywie. Mimo wszystko ten przytulas trochę mnie pocieszył.
- Nie płacz już. - usłyszałam jego uspakajający szept. - To przez Lego?
- T-tak, ale... sko-kąd to wiesz? - drgawki po płaczu wciąż jeszcze utrudniały mi wysławianie się.
- Bo ja zachowywałem się identycznie, kiedy wciąż o nim nawijałaś. No, może nieco spokojniej. -struchlałam.
Czy on się ze mnie nabija? Czy to ja zawsze byłam taka głupia, że nie zauważyłam, że naprawdę mnie lubi?
- Co...? - wykrztusiłam. Odsunęłam głowę, żeby móc spojrzeć na jego pyszczek. Miał zmieszany wyraz twarzy.
- Ja... - bąknął. - Wiem, że tego być może pożałuję, ale nie chcę już się dłużej bać. - wymruczał pod nosem i niespodziewanie liznął mnie w policzek.
Odsunął się jednak szybko i strasznie się zaczerwienił.
- Nieważne. Zapomnij o tym jeśli chcesz. - burknął zażenowany.
Czyli jednak byłam głupia. Przypomniałam sobie tamtą noc, kiedy zwierzał mi się na temat swojego dawnego życia i Elli, a ja debilka nie załapałam, bo w głowie miałam oczywiście tylko Lego, który i tak znalazł sobie inną miłość. A Tako przez tyle lat dbał o mnie, polował dla mnie, kochał mnie...
Zawsze traktowałam go jak przyjaciela, ale w sumie... Nawet jest zabawny. Ale też jest zupełnym przeciwieństwem Lego.
Jakby dopasować mnie i Lego do jakiejś historycznej pary to przypominalibyśmy pewnie Mufasę i Sarabi. Oni zawsze się ze sobą zgadzali i mieli ze sobą wiele wspólnego.
A z kolei ja i Tako bylibyśmy jak Kovu i Kiara. Oni bardzo się od siebie różnili i czasem nawet ze sobą kłócili.
Nie wiem czy tego chcę, ale chyba wolę jeszcze przemyśleć tę sytuację i się zastanowić. Z resztą, nie mam ochoty na kolejne romanse po bolesnej stracie Lego. W każdym razie miło, że mimo wszystko próbował mnie pocieszyć.
- Eeee... Tako, ja...
- Przepraszam, jeśli zrobiłem to wbrew twojej woli. - odwrócił się i usiadł plecami do mnie.
- Tako, ja po prostu nie chcę tak szybko, zrozum! Dopiero co straciłam bardzo ważną dla mnie osobę i potrzebuję trochę więcej czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć. - tłumaczyłam jak jakiemuś małemu dziecku. Ale w sumie przypominał mi właśnie takie małe lwiątko, któremu wszystko trzeba dokładnie tłumaczyć i pokazywać.
- Jasne. - mruknął wciąż odwrócony.
- Hej - powiedziałam łagodnie, kładąc łapę na jego ramieniu. Odwrócił się i spojrzał na mnie niechętnie. - Proszę, a jak na razie zostańmy przyjaciółmi. Powiem ci, kiedy będę gotowa.

Tako

,,Przyjaciółmi'' - prychnąłem w myślach, ale rozumiałem jej sytuację. Ja też po stracie Elki nie miałem ochoty na jakiekolwiek miłostki. Dam jej trochę czasu, ale nie sądzę, żeby zmieniła zdanie. Dziewczyny zawsze tak mówią, a potem ot tak zapominają jak gdyby nic się nie stało.
- Okey. - wydusiłem z trudem.
Unikałem zręcznie jej spojrzenia, które teraz przypominało mi o tej żenującej sytuacji.
- Muszę pobyć sama. - poprosiła z naciskiem.
- Jeśli pójdziesz w stronę niedalekiego wodospadu znajdziesz wysoką skalną półkę, w której jest ukryte wejście na kamienne schodki prowadzące na wysoko położoną, skarpę. Jest osłonięta przez wysokie drzewa i widać stamtąd księżyc. Idealne miejsce do przemyśleń.
- Ale... skąd ty to wiesz? - spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem.
- Bo ja... ten, no... Czasami sobie tam przesiaduję. - odparłem zmieszany.
To było moje własne miejsce. Właściwie nie wiem dlaczego jej o nim powiedziałem.
- Nie mów o nim nikomu. - dodałem pospiesznie, a ona skinęła z wdzięcznością głową.
Odprowadzałem ją wzrokiem dopóki nie zniknęła za zasłoną drzew.
- A mogłeś się debilu nie zbliżać do granicy z Lwią Ziemią! - mruknąłem sam do siebie i opadłem bezsilnie na ziemię. Słońce dawno udało się na swoją nocną drzemkę i ustąpiło miejsca księżycowi.
- Nic mi się nigdy nie układa, a już zwłaszcza w dzień moich urodzin. - dodałem i zamknąłem oczy.

Lili

Zaprzestałam biegu i postanowiłam się nieco uspokoić. Wolnym krokiem zmierzałam we wskazanym przez Tako kierunku. Również ze względu na obolałą kończynę.
Tyle rzeczy zdarzyło się w tym dniu, że nie miałam pojęcia od czego zacząć. Mijałam wysokie drzewa i barwne, egzotyczne rośliny. Wzrok wbiłam w przemieszczający się pode mną grunt. Słyszałam w oddali szum wielkiego wodospadu, który nasilał się z każdym krokiem.
Mam wybaczyć Lego i Lunie? Niby to moi przyjaciele, ale zranili mnie tak bardzo. Nie jestem pewna. A teraz to z kolei ja zrobiłam komuś przykrość.
Z delikatnym uśmiechem odtwarzałam w pamięci pierwsze spotkanie z Tako. Był taki dziwny i nieufny. A zarazem nawet zabawny.
Przeszłam do chwili, kiedy wylądowaliśmy na wyspie. Pamiętam jak się o mnie troszczył, gdy wreszcie przebudziłam się ze śpiączki. Ale też okłamywał mnie przez cały czas. No ale przecież dla mojego dobra!
Dotarłam w końcu na miejsce, odszukałam wejście w skalnej półce i zanurzyłam się w ciemnościach przejścia. Potykałam się co chwila o jakiś wystający kamień albo waliłam głową w zakręcającą w prawo ścianę. W końcu obolała wynurzyłam się z mroku, żeby przejść na wysuniętą wgłąb lądu skałę. Tako miał rację. Tu było cicho, spokojnie i pięknie. Idealne miejsce do przemyśleń.
Przeszłam na koniec skały i usiadłam na jej czubku. Zadarłam wysoko głowę i spojrzałam w gwiazdy. Tak cudownie się iskrzyły. Zastanawiałam się czy moi rodzice też się w nie teraz wpatrują. Czy za mną tęsknią. Zawsze się ze sobą kłócili. Ciekawe jak jest teraz?
Odwróciłam się plecami do krajobrazu, usiadłam i spuściłam smutno głowę.


Ciągle miałam w głowie scenkę zakochanych. Wybaczyć? Czy może nie?
Nie mam pojęcia...
Musiałam się trochę ochłodzić. Zbiegłam na dół i wypatrzyłam przejście po sporych kamieniach pod strumieniami wody wodospadu. Wskoczyłam zgrabnie na pierwszy kamień, a z niego na kolejny. Księżyc prześwitywał przez lustra cieknącej wody tworząc w nich rozmyte odbicie jego poświaty. Kiedy byłam już mniej więcej na środku jeziora wysunęłam się jak najdalej do przodu, żeby zbliżyć się do jednego ze spadających strumieni i najpierw zanurzyłam w nim język, a następnie wybiłam się tylnymi łapami i przeskoczyłam przez niego czując nacisk spadającej wody na całym ciele. Chlupnęłam do głębokiego jeziorka i z przyjemnością przeszłam w stan nieważkości. Wcześniej nienawidziłam wody, ale przez te wszystkie lata spędzone tu nawet polubiłam kąpiele wodne. Czułam się tak jakbym latała. Z resztą, woda w okolicach wyspy była niesamowicie czysta i głęboka, a w naszym wodopoju zawsze zmieszana była z błotem, który szczypał w oczy i tam nie dało się tak zanurzyć jak tutaj. Wynurzyłam się na powierzchnię i z przyjemnością zaczerpnęłam haust świeżego powietrza. Zerwał się nagły wiatr i szarpał moim krótkim futrem. Położyłam się na wodzie i skrzyżowałam łapy na piersi.
Dobrze, że Tako jest wobec mnie taki wyrozumiały i dał mi trochę czasu do przemyśleń, ale wiem, że jego dalszy los będzie zależał wyłącznie od mojej decyzji. I chyba to jest największym problemem. Bo przecież nie chcę go zranić. Ale to moje życie i moje wybory, więc pozwolę, żeby to serce zadecydowało.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I trochę pytanek na koniec :-)   (zapewne spodziewaliście się, że Lili od razu odpowie mu, że tak, ale potrzymam was trochę w niepewności HA HA HA!)
a)Czy Lili przebaczy zakochanym?
b)Czy zdecyduje się na związek z Tako?
c)Jak zareaguje Tako jeśli Lili jednak się nie zgodzi?

środa, 3 sierpnia 2016

Roz.19 Kłamstwo i prawda

Koda

- Czy zechcesz... nie to głupie. Czy uczynisz mnie... zbyt oficjalne. - burczałem wciąż pod nosem. W łapie miętoliłem drobne zawiniątko. 
- Zamkniesz się wreszcie? Przez ciebie Kama i Kesho zaraz się obudzą. - usłyszałem zrzędliwy głos Dżulii. Siedziała na swoim ulubionym miejscu w naszej odludnej jaskini.
Może powinienem nieco wyjaśnić. Pół roku temu moja siostra poznała lwa imieniem Wavivu. Nie polubiłem gościa, ale to nie była moja decyzja. W każdym razie 3 miesiące później pobrali się i urodziły im się bliźniaki - Kama i Kesho. Urocze maluchy.



Spoglądałem przez chwilę czułym wzrokiem jak Kama otwiera lekko oczka i ziewa przeciągle. Słodki widok. Też chciałbym kiedyś móc patrzeć jak moje małe budzi się ze snu i mocniej wtula w futro Viki. 
Westchnąłem rozmarzenie i po chwili powróciłem na ziemię.
- A tobie jak oświadczył się Vivu? - spytałem i zobaczyłem jak się rumieni.
- Nie twoja sprawa. - prychnęła. Dalej zachowywała się jak dziecko chociaż była już pawie dorosła.
Przewróciłem oczami i dalej mruczałem coś pod nosem.
- Myślisz, że Viki się ucieszy? - zagaiłem w końcu.
- Taaaaaaaaaa, bardzo. - rzuciła na odczepnego. - Po co tyle myślisz zamiast pójść na spontana?
- No przecież nie będę miał szansy sto razy pierwszy raz się jej oświadczyć! - wybuchnąłem. I tak nie przejęła się tym zbytnio. Zaczęła czule lizać śpiącego jeszcze Kesho po głowie, Kama ponownie zapadła w sen, przed tym lustrując uważnie wzrokiem otoczenie.
- Wrzuć na luz. - oceniła z pogardą w głosie i położyła głowę na zimnej skale.
Wbiłem wzrok w podłogę i zatopiłem się w swoich myślach. Przedstawiałem sobie scenkę, w której oświadczam się Viki. Skacze na mnie z radości, przygniata do ziemi i ociera się swoim miłym, delikatnym i miękkim pyszczkiem o mój pyszczek. Rok później rodzi nam się syn, któremu daję na imię Chaka i po paru miesiącach uczę go jak polować. 
Ponownie wydałem z siebie głośne westchnienie i uśmiech wstąpił na mój pyszczek.
Nagle jakieś hałasy dobiegające z zewnątrz przerwały moje rozmyślenia. Spojrzałem wyczekująco na Dżulię. 
- Idź, ja muszę zostać z małymi. Nie chcę ich niepotrzebnie budzić. - powiedziała, a ja natychmiast pognałem pędem na Lwią Skałę.
Pierwsze co zobaczyłem to przerażoną minę nadbiegającego Harry'ego i tłum zgromadzonych na samym dole przed Lwią Skałą.
- Tato? - sylwetka Shani wynurzyła się ze zbiorowiska. Za nią wyłonił się nieśmiało Wedo. - Czy coś...
- Ona, ona-nie-żyje! - wyjąkał i upadł zadyszany na ziemię. Na jego ciele widniały liczne ślady po walce. Ale z kim?
- Kto? Kto nie żyje? I jak to się stało? - odezwał się ktoś ze zgromadzonych.
- Viki! - krzyknął.
Serce zamarło mi na chwilę. Oczy przesłoniła mgła. Dalsze rozmowy docierały do mnie jakby ktoś mówił je przez grubą ścianę.
- Viki? 
- Król! On ją zabił... Walczyłem i udało mi się wygrać. Żałuję, że nie zdołałem jej już pomóc. - wyszeptał i zwiesił smutno łeb.
Lwice otoczyły go dużym kręgiem i rozpoczęła się pięcio-godzinna, żałobna cisza.
Odwróciłem się szybko i pognałem w kierunku niedalekiego lasu galeriowego. Tam znajdowała się nasza wspólna kryjówka. Tam po raz pierwszy mnie pocałowała. Tam patrzyliśmy w gwiazdy i rozmawialiśmy o naszym przyszłym życiu. Teraz nie ma to już najmniejszego sensu...
Zatrzymałem się dopiero na miejscu. Łapy piekły od wielu świeżych zadrapań i ciągłego biegu.
Opadłem bezsilnie na miękkie runo i łzy pociekły strumieniami z moich zamglonych smutkiem oczu. Wciąż miałem ze sobą małe zawiniątko, które chciałem dać Viki podczas oświadczyn. Obracałem je przez chwilę w łapach i w końcu postanowiłem zakopać je właśnie w tym miejscu na pamiątkę naszego dotychczasowego życia.
Wygrzebałem głęboki dołek w nasiąkniętej wodą ziemi i włożyłem tam ostrożnie pudełeczko. Z ostatnim głośnym westchnieniem przysypałem je resztkami wykopanego gruntu.
W końcu położyłem głowę na łapach i przymknąłem powieki.
Odtwarzałem w myślach każdą chwilę naszej znajomości. Pamiętam jak mnie odtrącała, ale się nie poddawałem. Pamiętam jak się kłóciliśmy, ale zawsze również godziliśmy. Pamiętam każdej nocy napawałem się jej słodkim zapachem. I pamiętam jak ostatni raz kiedy się widzieliśmy mówiła mi, że idzie tylko na chwilę coś omówić z Thorinem i zaraz wraca. 
,,Thorin!'' - iskra nienawiści zapłonęła w moich oczach. Zacisnąłem zęby i podniosłem się z ziemi. Przypływ energii jaki dała mi nienawiść wystarczająco mnie zmotywował do pomszczenia ukochanej. Postawiłem sobie jeden cel: zabić Thorina! 
Gdziekolwiek był zamierzałem go odnaleźć i skopać mu porządnie tyłek! Ostatni raz nabrałem w nozdrza słodki zapach lwicy unoszący się jeszcze w powietrzu. 
Słońce zbliżało się ku zachodowi, gdy gnałem przed siebie kierowany żądzą zemsty. Zatrzymałem się jednak gwałtownie i zwróciłem głowę w stronę odległej już Lwiej Skały.
- Żegnaj, Dżulia. Zawsze będziesz moją siostrą, ale już mnie nie potrzebujesz. Vivu się tobą zaopiekuje. - westchnąłem i odwróciłem się z powrotem w stronę zachodzącego słońca. 

Wedo

Latka lecą. Od kiedy poznałem Shani i ogólnie to nowe życie pod przykrywką kogoś innego, wszystko się zmieniło. Nie jestem już tym samym trzęsiportkiem co kiedyś, ale i tak jestem najbardziej tchórzliwym lwem w królestwie. Co do Shani to chyba nawet trochę mnie polubiła, ale wciąż przeczuwa, że coś ukrywam. I to jest nie do zniesienia. Że zawsze muszę udawać przed nią kogoś innego. A może, gdybym jej powiedział prawdę przekonałaby się do mnie? Nie wiem, ale mam dosyć udawania, że jestem Lego.
Miałem zamiar jej dzisiaj o tym powiedzieć, ale akurat w tym momencie Harry nadbiegł nie wiadomo skąd i przyniósł nam straszną nowinę o śmierci Viki. Potem mieliśmy 5 godzin żałobnej ciszy i w końcu się ściemniło. Przez cały czas szukałem w pobliżu Lwiej Skały Kody. Mimo, że nie byłem jego prawdziwym przyjacielem to i tak lubiłem go jak brata i nie zamierzałem zostawić go w tej chwili samego. Dobrze pamiętam jak zawsze zazdrośnie patrzyłem jak przechadza się z Viki po sawannie i nawet czasem przy niej wygłupia. Nie mogłem zrozumieć jak on może tak łatwo wyrażać swoje uczucia co do niej.
Obszedłem Lwią Skałę, przeczesałem każdą ukrytą jaskinię i nawet całe nasze terytorium, ale jego nigdzie nie było. Czyżby... odszedł?
Poczułem bolesny ucisk w klatce piersiowej. Teraz z bliskich mi osób zostali tylko Shani i Harry. Właśnie, Shani. Ciekawe gdzie teraz jest? Postanowiłem to sprawdzić i wróciłem z powrotem do znajomej jaskini. Nie było jej tam.
,,Pomyślmy, jej ulubione miejsce to... polanka obok wodopoju!'' - odgadnąłem w myślach i wolnym krokiem ruszyłem w tę stronę, by po drodze przemyśleć swoje tłumaczenia. Nie zamierzałem spontanicznie powiedzie: ,,Hej, Shani, wiesz co? Przez cały czas żyłaś w towarzystwie kłamcy!''.
To by było śmiechu warte. Wolałem najpierw dokładnie rozważyć każdą opcję.
Gdy tak przemierzałem kilometr za kilometrem gwiazdy zaczęły pojawiać się nade mną zdobiąc nocny podszyt nieba.
Zadarłem do góry głowę i wpatrywałem się w nie. Wiedziałem, że tam są teraz moi rodzice. Że przez cały czas są ze mną. Że dadzą mi odwagę do wyznania prawdy.
Tak się zapatrzyłem, że nie zauważyłem całkiem dużej gałęzi leżącej na środku polany. Potknąłem się i łupnąłem pyszczkiem o ziemię.
- Lego? - usłyszałem dobiegający z oddali znajomy głos.
- Tak. - odpowiedziałem szybko i podniosłem się niezgrabnie na cztery łapy. Otrząsnąłem się z kurzu i piachu i rozpoznałem wśród ciemności sylwetkę lwicy.
Zbliżyłem się do niej i usadowiłem obok. Wciąż nie spuściła na mnie wzroku, tylko wpatrywała się w niebo.
- Na co tak patrzysz? - zagaiłem w końcu.
- Szukam.
- Czego?
- Moich rodziców. - wytrzeszczyłem na nią oczy szukając na jej pyszczku jakiejkolwiek wyjaśniającej odpowiedzi. Spojrzała na mnie kątem oka, westchnęła i kontynuowała. - Zostałam adoptowana. Nigdy nie byłam córką Harry'ego. Ale właściwie czemu ci to mówię? I tak nie zrozumiesz. - spuściła łeb, przeszła kawałek dalej ode mnie i usadowiła się ponownie na miękkiej trawie.
,,Teraz, stary.'' - oceniłem w duchu i znów zbliżyłem się do lwicy.
- Rozumiem o wiele więcej niż myślisz. - szepnąłem. Zawiesiła na mnie pytające spojrzenie. - I... nie zasłużyłem na to, żeby kiedykolwiek poznać kogoś tak cudownego jak ty i... ja... jestem... Tak mi wstyd! Przez całe swoje życie byłem marionetką króla i jego brata! - dopiero teraz to do mnie dotarło. Poczułem jak pieką mnie policzki.
- Lego...?
- Nie. Nie jestem Lego. Jestem Wedo. - wydusiłem i czekałem przez chwilę na jej reakcję, która okazała się być tak gwałtowna, że serce zamarło mi ze strachu.
Shani skoczyła na mnie, przygniotła łapami do ziemi i wyszczerzyła kły.


Struchlałem z przerażenia i zamknąłem oczy. Nagłe, mocne ukłucie jej pazurów tworzących krwawiącą ranę na uchu strasznie mnie przeraziło, ale to co się stało potem kompletnie zbiło mnie z tropu.
Poczułem jak jej usta delikatnie stykają się z moimi. Oddychaliśmy tym samym powietrzem. Przyjemne ciepło wypełniło moją pustkę w sercu. Jednak tylko na chwilę, bo szybko się odsunęła.
Zdezorientowany dźwignąłem się na łapy i spojrzałem na śmiejącą się głośno Shani.
- Ty myślisz, że się nie domyśliłam? - parsknęła. - Mnie nie da się oszukać, ale dałam ci szansę. Gdybym to ja zmusiła cię do wyznania mi prawdy TO zakończyłoby się inaczej. Nie tylko naderwanym uchem. Słaby jesteś jak na chłopaka. - oceniła i dodała: - poza tym nawet cię lubię, ale zapamiętaj: nie znoszę kłamców!
Ulga na sercu była tak wielka, że sam zacząłem się śmiać. Ale jedno wciąż mnie zastanawiało.
- Dlaczego nie wydałaś mnie pozostałym? - spoważniałem i zawiesiłem na niej spojrzenie.
- Bo Lwia Ziemia potrzebuje króla, a nikogo oprócz ciebie i mojego ojca już nie ma. Znam Harry'ego już od dawna i wiem, że nie byłby dobrym królem. Ty jesteś inny. Jedyny w swoim rodzaju; miły i empatyczny. I jak się okazuje również uczciwy. Dlatego cię lubię. I mam nadzieję, że twój charakter nie był ściemniany.
- Nie. - bąknąłem znów zażenowany.
- To dobrze i w tym miejscu zakończmy ten temat. - mimo, że miałem jeszcze mnóstwo pytań kiwnąłem zgodnie głową. - Więc... skąd jesteś? Lego to twój bliźniak?
- A skąd! - pokręciłem energicznie głową. - Moi rodzice zginęli, kiedy jeszcze byłem mały. Thorin tak jakby mnie adoptował, ale wychowywał w ukryciu na Złej Ziemi w starej jaskini.
Popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Podczas, gdy ja wiodłam miłe i zabawne życie na Lwiej Ziemi, ty jadłeś ledwie jedną mysz dziennie na wyschniętych i ponurych terenach. - wbiła wzrok w ziemię jakby była winna za moje dzieciństwo.
- Cieszę się, że wreszcie znalazłem kogoś kto wie jak to jest być niczyim. - przerwałem jej rozmyślenia i dotknąłem jej łapki. Była miękka i puszysta w dotyku.
Skrzyżowaliśmy nasze spojrzenia i uśmiechnąłem się do niej czule czerwieniąc się przy tym.
Wreszcie mogłem być sobą. I czułem, że to rodzice dali mi odwagę do wyznania jej prawdy.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I kilka pytanek ;-)
a) Czy Koda jeszcze kiedyś zawita na Lwiej Ziemi?
b) Czy Kama i Kesho będą ważnymi bohaterami opowiadania w przyszłości?
c) Jak myślicie, jak wygląda Wavivu? Chętnie zobaczę wasze przedstawienia tej postaci w base lub własnoręcznie :) Albo zwykły opis wyglądu.

piątek, 22 lipca 2016

Roz.18 Od Thorina.

Thorin

Czuję mocny ból w barku. Przeszkadza mi to w poruszaniu się, ale mimo wszystko idę dalej. Przez pustynię. Do syna.
Dokoła nie ma nic. Na początku przekroczyłem tereny galeriowego lasu, który oddzielał Lwią Ziemię od pustyni, potem oprócz suchego piachu i ziemi niczego już nie było. Mam nadzieję, że jeśli los pozwoli to jeszcze kiedyś będę mógł zobaczyć Lego i przeprosić go za jego całe życie ze mną. 
W myślach przez cały czas przeklinam kochanego brata za to, co zrobił. Myślę też o Arii. O jej cudownym uśmiechu. O jej pięknej, mieniącej się sierści. Pamiętam jak pierwszy raz ją zobaczyłem...
Byłem młody. Taki jak Lego. Przechadzałem się po granicy Złej Ziemi spoglądając w kierunku Lwiej Skały. Przeniosłem wzrok na pobliskiego źródełko (znajdujące się poza naszą granicą.). I wtedy ją zobaczyłem. 
Siedziała na skale i wpatrywała się we mnie zaciekawionym wzrokiem. Jej sierść była cała mokra i lśniła w promieniach słońca. Była piękna...


Tak się wszystko zaczęło. 
Nie owijaliśmy w bawełnę. Od razu wiedzieliśmy, że będziemy razem. W naszym przypadku różniliśmy się tak bardzo, że właśnie to nas łączyło. Zawsze była śmielsza ode mnie i to ona pewnego razu mnie pocałowała.
Spotykaliśmy się potajemnie. W końcu Harry poznał naszą tajemnicę i wszystko wypaplał matce, która oczywiście miała już obmyślony złowieszczy plan. Ale dzięki temu mogłem odejść na Lwią Skałę razem z Arią. I niestety również z bratem. On też się zakochał w jakiejś lwicy i nawet stał się ojcem, ale nie miał własnych maluchów. Przygarnęli porzucone lwiątko i dali jej na imię: Shani. Chciał dla niej jak najlepiej. Robił wszystko tylko dla niej i żony. Jednym słowem: zmienił się, ale wciąż zazdrościł mi królewskiego stołka.
W końcu my też postanowiliśmy, że przecież musimy mieć następcę tronu. No i po kilku miesiącach oczekiwań urodził nam się synek, którego nazwaliśmy: Lego. Był taki podobny do niej. Taki jasny. I te jego oczy... Wyglądały tak, jakby po prostu skopiował je od matki. To samo spojrzenie, ten sam uśmiech, ta sama radość z życia. 
Byliśmy jedną szczęśliwą rodziną. 
Nie minął miesiąc, a Aria ponownie zaszła w ciążę. Mieliśmy mieć córeczkę. Jednak jedno wydarzenie przerwało nasze cudowne chwile: Aria w końcu odkryła mój cel i wściekła się na mnie. Przez to... poroniła. 
Załamała się i pewnej burzowej nocy uciekła z groty. Miała zamiar wrócić, ale... nie udało jej się. To przez szalejący deszcz i pioruny, które przesłaniały widoczność nie zauważyła, że coraz bardziej zbliża się do pobliskiej głębokiej, wyschniętej doliny rzeki. 
Od tego wydarzenia wszystko się zmieniło. Przestał mnie obchodzić mój jedyny syn. Może dlatego, że tak bardzo przypominał mi Arię? 
Chciałem jedynie dokończyć dzieło matki. 
Dalszą historię chyba znacie. 

Rany krwawią, łapa piecze, a końca pustyni nie widać. Dłużej już chyba nie wytrzymam. Proszę, jeśli to możliwe chce jeszcze kiedyś zobaczyć się z synem. A jak na razie chyba trochę sobie tu poleżę...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No macie w końcu co nieco od ojca Lego :-D. Wiem, że krótkie, ale większość historii już znacie. I jeśli ktoś myślał, że Shani jest spokrewniona z Lego to tylko w papierach XD.

sobota, 2 lipca 2016

Roz.17 Cudowny dzień, ale czy dla wszystkich?

Patrzyłam przez chwilę jak moja najlepsza przyjaciółka i mój (już chyba były :-( ) chłopak skaczą wokół siebie. Nie przejmowałam się licznymi ranami na ciele. Chociaż piekło jak cholera. Ale nie wiem do końca czy moje rany, czy raczej serce? Nie wiem.
Nie wiem też czy mam się cieszyć, bo odzyskałam przyjaciółkę, ale razem z nią nie tylko te dobre wspomnienia.
Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
- Lili! To ty! To naprawdę ty! - wreszcie oboje nieco ochłonęli i usiedli na ziemi. Przez chwilę stykali się czołami, jakby kompletnie zapomnieli, że ja i Tako w ogóle tu jesteśmy.
- Najgorsze urodziny w życiu. I nie mówię tego po raz pierwszy. - usłyszałam cichy szept towarzysza.
Nagle Lego zerknął kątem oka w moją stronę i chyba zrozumiał jak kretyńsko się zachował, bo cały się zaczerwienił i odskoczył natychmiast od kremowej lwicy.
- Luna, ja...
Wpatrywałam się przez chwilę niepewnym wzrokiem w jego głębokie, błękitne oczy.
Zauważyłam wściekły wzrok Tako. Przez cały czas patrzył z pode łba na Lili i Lego. Czyżby on też się nie cieszył się z danej sytuacji?
Ruszyłam w stronę Lili, żeby ukrócić tę chwilę narastającej ciszy. Zauważyłam, że Kufikuri przez cały czas siedzi na pobliskiej gałęzi i przygląda się z zaciekawieniem całej akcji.
Przeszłam obok Lego i walnęłam go lekko końcówką ogona w pyszczek.
- To wy żyjecie?
- To ja powinnam zadać to pytanie. - zaśmiała się i posłała mi ciepły uśmiech.
Przytuliłam ją mocno i szepnęłam jej do ucha:
- Cieszę się, że znów jesteśmy wszyscy razem.
Ale czy powiedziałam to szczerze?
- Też się cieszę. - odpowiedziała. - Musisz mi dzisiaj o wszystkim opowiedzieć.
Delikatny dreszcz przeszedł mi po grzbiecie.
,,O wszystkim??? Nie ma mowy!'' - przemknęło mi przez głowę.
- Oczywiście! Nawet z najdrobniejszymi szczegółami. - skłamałam. Nie mam zamiaru opowiadać jej o tym jak kradnę jej chłopaka.
- Hm. - przerwał nam Lego. - Jeśli mogę się wtrącić, to dzisiaj Luna ma co innego do roboty.
- O czym ty mówisz? - wytrzeszczyłam na niego oczy. Zapewne to on chce sobie gdzieś pójść z Lili.- A, no tak. Rozumiem. Nie będę wam przeszkadzać.
- Luna, ale miałem na myśli, że chcę ci dać prezent z okazji twoich urodzin.
Urodzin?! Kompletnie zapomniałam! No tak! Przecież dzisiaj są moje urodziny! I Lego dzisiejszy dzień spędzić ze mną, a nie z nią?
Rumieniec wlał mi się na twarz.
- Nie wolisz pobyć sobie z Lili? - zerknął na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Dopiero po chwili załapał o co mi chodzi.
Zbliżył się do mnie i powiedział ściszonym głosem:
- Najpierw ustalimy z nimi miejsce pobytu, a potem będę mógł ci pokazać niespodziankę, okey? No weź, księżniczko. - potarł lekko swoim łbem o mój. - Myślisz, że tak po prostu się od ciebie odwrócę, tylko dlatego, że odnalazłem swoją dawną miłość.
Lubię jak się tak ze mną droczy, więc nie dam mu jak na razie tej satysfakcji.
Odsunęłam pyszczek i udałam w dalszym ciągu obrażoną.
Lili przyglądała się temu nieco niepewnie i po chwili do nas podeszła.
- To co? U kogo mieszkamy? - zaśmiała się głośno.

Ustaliliśmy, że zamieszkamy w kryjówce u Tako i Lili i właśnie tam teraz jesteśmy. Przedstawiliśmy im też naszego najnowszego przyjaciela: Kiru.
- Musimy was przeprosić, ale mnie i Luny nie będzie przez jakiś czas. - oświadczył Lego i pociągnął mnie w stronę leśnej ścieżki.
- Sorki, nic na niego nie poradzę! - rzuciłam na odchodne i podążyłam za przewodnikiem. - To dokąd idziemy? - nie odpowiedział. Za to uśmiechnął się tajemniczo.
Dopiero po pewnym czasie się odezwał:
- Na pierwszym miejscu mamy romantyczny spacer. Chyba już zauważyłaś?
- Jasne, a dalsze punkty?
- Dowiesz się w swoim czasie.
Nawet lubię, kiedy jest taki tajemniczy. W ogóle lubię romantyków.
Zbliżyłam się do niego i wtuliłam pyszczek w jego miękką, czarną grzywę. Polizał mnie czule w czoło. Wkrótce doszliśmy do niewielkiego wzniesienia, z którego idealnie było widać zachód słońca.


- Łał. - westchnęłam.
- Podoba ci się?
- Jasne. Chociaż... nie!
- Ile razy jeszcze będę cię musiał przepraszać za tamto?
Odwróciłam dumnie głowę i zarazem ukryłam lekki uśmieszek zadowolenia.
Poczułam jak delikatnie dotyka łapą mojego podbródka i zwraca moją głowę w swoją stronę. Spojrzałam w jego cudne oczy i na chwilę jakby odpłynęłam zanurzając się w ich głębi.
- Pora na niespodziankę nr.2. - przerwał tę chwilę.
Czekałam przez moment niecierpliwie, ale nic się nie działo. Moje rozmyślenia przerwał łagodny i czysty śpiew Lego:



There's a calm surrender

To the rush of day
When the heat of a rolling world
Can be turned away


- Lego...? Co ty...? - wybąkałam, ale on śpiewał dalej:


An enchanted moment
And it sees me through
It's enough for this restless warrior
Just to be with you



Łzy szczęścia zaczęły napływać mi do oczu. Kocham go! Kocham całym sercem! I mogłabym przy nim zostać do końca życia.


And can you feel the love tonight?
It is where we are
It's enough for this wide-eyed wanderer
That we got this far



And can you feel the love tonight?
How it's laid to rest
It's enough to make kings and vagabonds
Believe the very best



There's a time for everyone
If they only learn
That the twisting kaleidoscope
Moves us all in turn



There's a rhyme and reason
To the wild outdoors
When the heart of this star-crossed voyager
Beats in time with yours



And can you feel the love tonight?
It is where we are
It's enough for this wide-eyed wanderer
That we got this far



And can you feel the love tonight,
How it's laid to rest
It's enough to make kings and vagabonds
Believe the very best



It's enough to make kings and vagabonds
Believe the very best

Ostatnią zwrotkę prawie wyszeptał. Serce zaczęło mi bić mocniej, kiedy zbliżył do mnie swój pyszczek. 
Nie. Po prostu nie wierzę! Czy on zamierza mnie... pocałować? Czy to jest właśnie ten najszczęśliwszy dzień w moim życiu?
Dotknął nieśmiało swoim pyszczkiem mojego pyszczka. I... To jest najszczęśliwszy dzień w moim życiu!!!
Czułam motylki w brzuchu. To tak, jakby wokół nas nie było niczego i nikogo. Chwila. Czy aby na pewno nikogo? Dlaczego przez cały czas czuję na sobie czyjeś spojrzenie?
Otworzyłam oczy i wtedy ją zobaczyłam. Stała za pobliskimi krzakami i wpatrywała się w nas ze łzami w oczach.

Lili.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Hejka! Mogę wam zadawać kilka pytanek odnośnie postów? Wasze odpowiedzi zawsze są mile widziane. To tak na próbę:

a) Jak zareaguje Lili na miłość Lego i Luny?
b) Czy Tako wreszcie odważy się wyznać lwicy swoje uczucia?
c) Jak zareaguje Tako na zaistniałą sytuację?