sobota, 19 grudnia 2015

Roz.7 Sekrety, sekrety, sekrety

Thorin i Harry wracali do domu z zadowoleniem na pyszczkach.
- Przygotowałeś go? - spytał Thorin.
- Jasne! Wyjaśniłem mu dokładnie wszystko co będzie musiał robić.
- To idź i go przyprowadź! I przy okazji wymyśl jakąś bajeczkę co się stało z tymi dwiema lwiczkami. Potem odprawimy ceremonię żałobną.
Harry pognał w kierunku Złej Ziemi i wbiegł do starej jaskini. Na środku jej wnętrza siedział Wedo.
- Chodź mały! Nadszedł twój wielki dzień!
- Ale ja nie chcę, wujku.
- Jak to nie chcesz?!
- Nie dam rady! Ja się boję! - powiedział stremowany malec.
- Masz tam iść i pokazać wszystkim, że będziesz lepszym królem niż ten Lego, a jak już nim zostaniesz to zrobisz to co powierzyła ci do zrobienia twoja prababcia.
Mały niechętnie ruszył za opiekunem. Gdy dotarli do Lwiej Skały Harry wyszeptał:
- Udawaj przerażonego. Muszą uwierzyć, że byłeś świadkiem tragicznego wypadku i jako jedyny ocalałeś.
Wedo wcale nie musiał udawać. I tak był wystarczająco przestraszony. Lew wziął go do pyska i zaniósł do groty, gdzie zdążył już wrócić Thorin.
- Królu! Królu! Uratowałem twojego syna z pyska hieny. Mało brakowało, a byłaby z niego smaczna przegryzka.- próbował udawać Harry. - Były z nim jeszcze dwie lwiczki, ale było już za późno... Hieny brutalnie wczepiły zęby w ich małe szyjki i gdybym wtedy tamtędy nie przechodził, to i twój syn by już nie żył.
- Synku! Nic ci nie jest?! Co się stało?!
Biednego Wedo zjadał stres.
Wszyscy mieli w niego wlepione spojrzenia i nie miał pojęcia co odpowiedzieć.
- Biedaczek dostał szoku. Nie może wydusić z siebie ani słowa. - wyręczył go opiekun.
- A co to były za dwie lwiczki? - zawołały z przestrachem praktycznie wszystkie lwice.
- Wydaje mi się, że Lili i Luna.
Obie matki rozpłakały się i przytuliły do swoich drugich połówek. W grocie zapanował żałobny nastrój. Wszystkie inne lwice podchodziły do Ivi i Liliany i po kolei pocieszały ubolewające.
- A więc ze względu na takie okoliczności uroczystość ślubną możemy przełożyć na jutro, a dzisiaj będzie ceremonia żałobna. - ogłosił król.
Wszyscy byli pogrążeni w smutku. Shani płakała ukryta w łapach swojej mamy, a Viki wtulona w Kodę słuchała od niego słów otuchy.
Thorin stanął na środku pomieszczenia i zaczął mówić o dwóch małych lwiczkach. Strasznie go to nudziło i miał to gdzieś, ale musiał udawać, aby nie łudzić podejrzeń.

Za to Lili i Luna miały się całkiem dobrze. A dokładniej tylko Luna.
Tako przez cały czas wiernie czekał obok Lili kiedy się wreszcie obudzi, bo minęło już dobrych parę godzin. Mimo to nie zrażał się i wytrwale czekał. Zjadł w międzyczasie połowę kuropatwy, a pozostałą część zostawił dla towarzyszki. Zastanawiał się czasami po co to robi? Nie mógł zrozumieć dlaczego tak się o nią troszczy. Zamyślił się na chwilę, ale natychmiast przerwał swoje rozmyślenia, bo zauważył, że głowa lwiczki lekko drgnęła.
- Tako? To ty? - usłyszał słabe i ciche pytanie.
- Lili! Ty żyjesz! Nie martw się, jesteś w jaskini, którą znalazłem na tej wyspie, na której wylądowaliśmy i tutaj jest pięknie! Mamy blisko źródełko i łąkę, i mnóstwo kuropatw! - Tako ze szczęścia nawijał jak opętany.
W końcu przerwał na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu i posumował:
- Tak mnie przestraszyłaś! Wstawaj! Pokażę ci co do tej pory odkryłem.
- Może później. Nie najlepiej się czuję.
Dopiero teraz zauważył, że podopieczna ma gorączkę i trudno jest jej oddychać. To by też tłumaczyło dlaczego nie zauważyła, że obok niej jest tylko Tako.
Lewek pognał jak strzała nad źródełko, chwycił w biegu dużego liścia i wymoczył go porządnie w chłodnej wodzie. Wrócił migiem do Lili i przyłożył jej listek do czoła, żeby choć trochę zmniejszyć jej temperaturę.
 Za każdym razem, gdy widział, że listek już wysechł, biegł z powrotem do źródła, by ponownie go w nim zamoczyć. Powtarzał tę czynność bezustannie zadając sobie w myślach pytanie: ,, Po co ja to robię?''. Nie wiedział, ale czuł, że tak trzeba. Po kilku minutach nieustannego ruchu przypomniał sobie o połowie kuropatwy, którą zostawił dla Lili. Podbiegł do jedzenia, wziął je w zęby i zaniósł małej pod sam nos.
- Zjedz chociaż trochę. Sam upolowałem.
- Nie jestem głodna. - odpowiedziała ledwo słyszalnym tonem.
- To nie była prośba. - odrzekł uparcie Tako, bo wiedział, że jeżeli lwiczka chce wyzdrowieć to musi zacząć jeść.
Lili posłusznie zjadła mięso i znów zapadła w głęboki sen. Tako był załamany. Gdyby był tutaj Rafiki, to wystarczyłoby kilka dni i Lili byłaby zdrowa, a tak nie wiedział dokładnie jak ma jej pomóc. I czy w ogóle zdoła...
- To może zrobię sobie posłanko. - powiedział sam do siebie i zaczął biegać po trawę, którą zrywał wytrwale na łące, a potem przynosił ją do pieczary i kładł na, jak na razie, niewielki stosik. Kiedy uzbierał jej wystarczająco dużo rozpoczął ugniatanie, by uzyskać podobny kształt jaki miało posłanie Lili. Na koniec zwinął się w kłębek i zasnął  twardym snem.
Tymczasem Luna i Lego właśnie się budzili. Lunę nadal bolała łapka, ale nie przywiązywała do tego większej uwagi. Była zafascynowana tą wolnością, którą teraz odczuwała i ogólnie bardzo jej przypadła do gustu ta przygoda.
Powoli zapadał zmrok, a ona odczuwała dotkliwy głód. Postanowiła, że jutro się za czymś rozejrzą, a jak na razie będzie musiała wytrzymać.
Na niebie stopniowo pojawiały się gwiazdy. Wpatrywała się w nie zachwycona. Ciekawiło ją czy ktoś jeszcze tam mieszka.
- Co robisz? - spytał senny Lego.
- Tak sobie patrzę. Jak myślisz, ktoś tam jeszcze mieszka?
- Pamiętam jak tata mi kiedyś opowiadał, że tam mieszkają wszyscy wielcy królowie i ci, którzy byli dla nas ważni. Mówił, że ja też tam kiedyś będę.
- Kiedy to było? Musiał cię najwidoczniej nabierać, bo przecież w ogóle ciebie nie kocha.
- Wtedy jeszcze mnie kochał, bo mama była z nami... - dokończył cicho, jakby coś go zabolało.
Luna oniemiała. Nie miała pojęcia ani o tym, że Lego miał mamę, ani o tym, że żył w szczęśliwej rodzinie.
- A co się później z nią stało? - spytała nieśmiało, bojąc się, że nie odpowie.
- Mama odeszła od nas jak miałem dwa trzy miesiące. Tata błagał ją, żeby została, ale nie chciała mieć nic wspólnego z synem Ziry. Później okazało się, że zginęła podczas burzy. Wpadła do rzeki wprost na ostre skały. Od tamtego czasu tata stał się przymulony i oschły w stosunku do mnie. Codziennie byłem zmuszany do ćwiczenia postawy i manier godnych króla. Mimo wszystko dobrze pamiętam, że kiedyś jeszcze mnie kochał, a ja kochałem jego... - urwał, bo głos zaczął mu się łamać, a z oczka pociekła łza.
Luna patrzyła na niego nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Po prostu go przytuliła, żeby go choć trochę podnieść na duchu. Mimo, że było to tylko w formie pocieszenia, to czuła się cudownie wpatrując się w gwiazdy u boku przyjaciela.
- Dzięki Luna. Jesteś dobrą przyjaciółką.
- Sie wie. - odparła zrezygnowana.
Przez resztę nocy wpatrywali się w gwiazdy wspominając dawne czasy.
Tako też niedawno się obudził i patrzył w gwiezdną powłokę nieba, a zarazem spoglądał ukradkiem na Lili, czy aby się zaraz nie obudzi. Mała jednak leżała spokojnie i nie miała zamiaru przerywać sobie tej drzemki.
Tako wyszedł na łączkę i podszedł do źródła oblanego księżycowym blaskiem. Spojrzał na swoje odbicie i wpatrywał się w nie przez chwilę. Nagle uderzył łapką w wodę, która chlusnęła na wszystkie strony.


 

 Opadł bezsilnie na trawę i wpatrywał się w pyłki unoszące się w powietrzu i zmierzające w nieznanym mu kierunku
- Mamo... Tęsknię za wami. - wyszeptał i wkrótce zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz